Image Hosted by ImageShack.us

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi DunPeal z miasta Poznań. Mam przejechane 6689.58 kilometrów w tym 4097.30 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.55 km/h.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy DunPeal.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Maratony / XC ...

Dystans całkowity:1003.27 km (w terenie 870.20 km; 86.74%)
Czas w ruchu:53:26
Średnia prędkość:18.78 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Suma podjazdów:52778 m
Maks. tętno maksymalne:211 (105 %)
Maks. tętno średnie:178 (89 %)
Suma kalorii:44561 kcal
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:55.74 km i 2h 58m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
52.40 km 43.20 km teren
04:03 h 12.94 km/h:
Maks. pr.:56.70 km/h
Temperatura:15.0
HR max:188 ( 94%)
HR avg:163 ( 81%)
Podjazdy:19300 m
Kalorie: 3305 kcal

01.05 Karpacz

Niedziela, 2 maja 2010 · dodano: 02.05.2010 | Komentarze 6

jako ze juz napisalem swoj reportazyk, ale swietny silnik tej strony puscil go Bog wie gdzie, kolejny czyli ten ktory wlasnie zaczynam. pobodka o 2:50, ~03:00 dzwoni Radek ze juz czeka, 10minut pozniej schodze z calym majdanem pod blok instaluje oba rowery (~zajmuje mi to 20min)gdyz w domu przedobrzylem z ustawieniami bagaznika. po kolejnych 10min jedziemy po 3 kolege Tomasza. I w okolicach godziny 04:00 wyjezdzamy, przy wtorze glosu Holowczyca, ktory podaje swoje komunikaty z GPS'a - najbardziej podobal mi sie tekst - zmieniam trase, nowa bedzie lepsza (na trasie maratonu kilka razy mialem wlasnie takie mysli). Holowczyc jakims cudem skierowal nas na przeprawe promowa na wysokosci Glogowa ;) Sporo przed osma dzwoni Rodman i mowi ze jest snieg w Karpaczu - w domysle na trasie troche konsternacji, ale coz jakos to bedzie i tak nie mam wyboru - chociaz gumy wybralem na typowo suche warunki :> o 7:30 przedwczesnie budze Wojtasa (sorry ;) wspanialomyslnie zgodzil sie zalatwic mi numerek - caly czas wisze mu 10PLN ;> W dalszym etapie udalo sie jednak wrocic na droge i ~08:30 zaparkowalem bardzo blisko stadionu. jak zwykle przy tego typu imprezach pierwsze pytanie "na dlugo czy na krotko" - ostatecznie biore dlugi dol i rekawki, jak sie okazalo optymalne rozwiazanie. w okolicach startu spotykam Max'a i Toadie'go, krotka rozmowa widac wszyscy przejeci startem, Max podchodzi do Giga - ciekaw jestem twojej relacji :> chwile pozniej montuje w koncu numer startowy i ruszamy do sektora startowego, szykuje sie pol godzinne czekanie do startu.
Po starcie zgodnie z wczesniej zalozona strategia ruszam mocno do przodu
polykajac kolejnych zawodnikow, pierwsze 4km podjazdu mijaja szybko, caly czas czuje sie bardzo swiezo, wiec cisne. tetno grubo ponad 170 ale jestem przyzwyczajony, pierwsze zjazdy - powod dla ktorego jezdze u golonki mowiac szczerze, wszystkie bardzo agresywnie, systematycznie udaje mi sie poprawiac swoja pozycje, az do feralnego ~13km. na duzej predkoscie wjezdzam w zjazd, po rynnie bocznej szlaku, szybko jednak stwierdzam ze swojej pozycji nie ma szans na bezpieczne kontunuowanie zjazdu wypinam sie z roweru i rzucam cialem na miekkie pobocze, rower niestety jakos nieszczesliwie wbija sie w kamienia, tak ze kierownica z impetem robi caly zwrot slyszcze tylko metaliczne chrupniecie. podnosze rower i z rzeczy ktore zauwazylem natychmiast to fakt ze kierownica dosc latwo obraca sie wokol rury sterowej - za latwo. wsiadam jednak mimo wszsystko i kontynuuje zjazd. dodatkowo zauwazam iz powstal mi gigantyczny luz w sterach ~0,5cm, zaczynam obawiac sie jak zniesie to mufa ramy. przy najblizszym podjezdzie zauwazam jeszcze jedna usterke, ktora tak naprawde przekresla moje szanse na dalsza rywalizacje, przednia przerzutka dziala tylko w "zakresie" sredniej tarczy. co oznacza ze co bardziej agresywne podjazdy trzeba bedzie robic z buta - i jak sie okazuje przyjdzie mi to zweryfikowac jeszcze kilkukrotnie. postanawiam jednak ze dalej bede zjezdzal wszystkie zjazdy jednak nieco bardziej asekuracyjnie. podczas zjazdow i pracujac balansem ciala kierownica mimowolnie przekrzywia mi sie raz w jedna raz w druga strone to samo ma miejsce podczas wychodzenia z lukow na duzej predkosci, na jednym zjezdzie kierownica wygiela mi sie `30stopni w stosunku do osi wyznaczonej przez oba golenie, podczas proby jazdy na wprost mialem absurdalna pozycje ;>
jeden gosc zrobil mi akurat zdjecie w takiej pozycji, mam nadzieje ze bede mogl je odnalesc i tu zamiescic :> przy stromym podjazdach rzedu ~20% srednia spada mi do 6km/h, zsiadam wiec z roweru i podchodze depczac tym samym swoja dume, rachunek zyskow i strat jest jednak prosty, nie oplaca mi sie meczyc w tym tepie. na drugim bufecie, proboje podczas przejazdu porwac butelke powerade'a jako ze zostalo mi ~1/4 zawartosci bidonu, "szefowa" bufetu stwierdza ze nie rozdaja pelnych butelek - wtf!!! przeciez nie bede tego sprzedawal na rynku...z poczuciem niesmaku odjezdzam dalej liczac kolejne km do punktu serwisowego gdzie mam nadzieje naprawia czesc moich usterek. podczas kolejnego fragmentu masowo podchodzonego, zagaduje do kolegi czy nie moze mi pozyczyc na chwile kluczy, moze uda mi sie dojsc do ladu z mostkiem. podejrzewam ze naprezenie w mostku podczas upadku zerwalo gwinty srob mocujacych. podczas proby dokrecenia (wszystko w marszu) okazuje sie ze obie sruby kreca sie swobodnie w lewo i w prawo...oddaje klucze i ruszam dalej pelen czarnych mysli. powoli zaczynam odczuwac skutki jazdy na zbyt silowych przelozeniach przy niskiej kadencji, tetno wraca w nizsze regiony a ja powoli staje sie chyba najczesciej mijanym zawodnikiem na trasie, mozolnie budowana przewaga zaczyna topniec.
w koncu upragniony 3 bufet, oddaje rower Panu serwisantowi, pokazuje co i jak - widze grymas dezaprobaty, rzucam tylko tak wiem prosze sprawdzic czy chociaz mozna coz zrobuc zeby ta kierownica przestala mi sie obracac jakims cudem udaje sie zaklinowac sruby, kierownica w koncu wyglada na stabilna, dziekuje. porywam butelke izotoniku - tym razem bez sprzeciwow. I ruszam dalej, kolejne zjazdy ponownie agresywnie, przy wtorze obijajacego sie amora w mufie ramy i roklekotanej kierownicy, ktora jednak skutecznie kieruje torem ruchy przedniego kola.

Uploaded with ImageShack.us
przy okazji zblizajacego sie kolejnego podjazdu proboje zrzucic na najmniejsza z przodu i dopiero teraz do mnie dociera ze zapomnialem poprosic o korekte w punkcie serwisowym, coz pomimo zblizajacej sie fali czarnej rozpaczy ruszam dalej ;> trafiam na fragment trasy ktory jest dla mnie zupelna niespodzianka, nie przypominam sobie tego fragmentu z zeszlego roku. single track "wielbadzi" jakos tak naturalnie przyszlo mi go nazwac, mysle ze ci ktorzy go przejechali wiedza o czym mowie. max 1m wzniesienia i doliny jedno po drugim o roznym kacie nachylenia, musze powiedziec ze mam sporo radochy pokonujace ten fragment, szybko zerkajac za siebie widze ze wiekszosc ludzi rowniez jedzie z bananem na twarzy ;)

na calej trasie mam jeszcze dwa upadki z czego jeden z nich nie kontrolowany, ale o tym pozniej :> trasa piekna, cudowne zjazdy, wykanczajace podjazdy, jesli chodzi o ostatnie 6km podjazdu na chomontowej, w zeszlym roku wkurzalem sie ze rozpedzony czasem nawet do 70km/h musialem przeskakiwac liczne wpusty robiac dobre kilka metrow powietrzu, jednak bol przy przejezdzaniu przez nie podczas podjazdu wyryl mi sie gleboko i zapewne jeszcze dlugo bede o nich pamietal ;> wlasnie na tym fragmentcie udalo mi sie zlapac jedno i mozolnie przy predkosci 8km/h zaczalem sie wspinac, przez dobre pol godziny jak sadze jedyny widok jaki widzialem byl to widok wolno obracajac sie sie opony nobby nic'a, od dluuugiego czasu udalo mi sie wyprzedzic kilkunastu zawodnikow, uwazam ze byl to najbardziej meczacy fragment trasy dodatkowo pokonujac go na sredniej tarczy czulem sie jakbym co pol sekundy zatrzymal sie w miejscu by ruszyc pol metra i tak w kolko - masakra.
w pamiec zapadlo mi kilka fajnych i mniej fajnych zdarzen ktore chcialbym zapisac ku potomnosci ;>
podczas jednego ze zjazdow, tego z dosc glebokimi kaluzami i blotkiem, katem ucha ze tak powiem sluchalem konwersacji dwoch kolegow schodzacych bokiem, sproboje oddac charakter tej rozmowy:
A: "co to K**wa ma byc! gdyby powiedzieli ze beda zjazdy na linie, wzialbym czekan"
B: "kogos p*****ło!"
wtedy ja stracilem na chwile czujnosc i centralnie polecialem twarza w czarne bajoro, w ostatniej chwili asekurujac sie reke, musze przyznac ze spodziewalem sie
czegos gorszego w smaku. wtedy kolega o pseudonimie roboczym A powiedzial patrzac najpierw na mnie pozniej na kolege
A: "i o tym k**wa mowie!"
B: zapytal tym razem mnie bezposrednio "zyjesz?"
odpowiedzialem "daje rade" po czym koledzy bez slowa ruszyli dalej, mnie cala sytuacja jakos tak bardzo rozsmieszyla, ze ruszylem dalej nie zauwazajac iz wlasnie zgubilem okulary.
kolejna troche z innej beczki sytuacja, to widok pewnej kolezanki sprowadzajacej rower wzdluz dosc ciezkiego zjazdu. mianowicie chodzi o to ze miala, niesamowicie
poobdzierane kolana, na naprawde duzej powierzchni, jeden rzut oka wystarczyl zeby widziec, iz byl on wynikiem wiecej niz jednego ostrego wypadku, a mimo to
kontunuowala maraton - pelen szacunek.
na koniec ostatnia dosc zabana sytuacja - w pewnym momencie na trasie przerzuconych bylo kilka belek w poprzek strumienia - chcialbym wiedzic czy ktos rzeczywiscie podjal sie proby przejechania. tak czy inaczej widzac co mnie czeka, zwolnilem i zamierzalem wlasnie zejsc z roweru gdy wtem zza mnie slysze, slynne "DROGA!", szybciorem zeskoczylem z roweru ciekaw dalszego rozwoju wypadkow jako ze gosc ewidentnie jeszcze nie przyjrzal sie przeszkodzie, wolam "prosze obie wolne" na to gosc, jakby dopiero przejrzal na oczy po hamulach, gwaltownie stanal na przednim kole, po czym upadajac na rame swoimi klejnotami uslyszalem tylko stekniecie, wzialem rower i rzucilem przez ramie "robi wrazenie" - po czym ruszylem dalej ;)

Uploaded with ImageShack.us
podsumowujac: trasa wspaniala, swietne zjazdy, masakrujace podjazdy, pelna kultura na trasie "prosze, dziekuje", lokalni mieszkancy kierujacy na trase, Pan serwisant. wszystko pierwsza klasa, na forum jednak byl jeden glos od goscia ktory robil zdjecia i wspominal ze widzial iz niektore przejazdy przez droge nie byly zabezpieczone, generalnie tam gdzie nie bylo ostrzezen o ruchu samochodowym, przejezdzajac przez jezdnie wogole nie myslalem o samochodach...jesli tak bylo rzeczywiscie uwazam to za razace niedbalstwo ze strony organizatora - tak moglby ktos zginac.
doswiadczylem trudnych zjazdow z obracajaca sie kierownica, bardzo ciekawe doswiadczenia uczace pokory do sily grawitacji, wszystkie zjazdy pokonane na rowerze oprocz jednego fragmentu, okolo 3m fragmentu z uskokiem ~1,3m z 30cm glazami ponizej, nie widzialem zadnej sensownej drogi na pokonanie tego skoku, nie wiedzialem rowniez jak luzno zainstalowany amor wytrzyma taki wstrzas, na fullu myslalbym o odbiciu sie od sciany bocznej malej niecki. rozsadek wzial jednak gore.
w drodze powrotnej mialo jeszcze miejsce jedno zdarzenie, mianowicie w okolicach gospody zloty las, na parkingu wysypanym otoczakami, przy hamowaniu z ~30km/h pojechalem po kamieniach jak po lodzie i zarysowalem zderzak na 30cm krawezniku ;/ uszkadzajac przy okazji pojemnik z plynem do spryskiwaczy.
byl to moj 1 maraton w tym sezonie, 3 miesiace po zlamaniu stopy, sprzet mnie troche zawiodl - mysle ze mialem spory potencjal aby jescze powalczyc. Nie ma jednak tego
zlego co by na dobre nie wyszlo - nastepny maraton na pewno bedzie lepszy :)

wysilek: 9
samopoczucie: 3
strefa: 4
in zone (152-175) 2:51
above 0:31

numer 4170
open: 348/681
M3: 113/226
oficjalny pomiar
04:08:36.858 +01:29:31

Dane wyjazdu:
56.90 km 56.30 km teren
02:43 h 20.94 km/h:
Maks. pr.:47.70 km/h
Temperatura:17.0
HR max:188 ( 94%)
HR avg:170 ( 85%)
Podjazdy:850 m
Kalorie: 2322 kcal

26.09 Michałki - Wieleń

Sobota, 26 września 2009 · dodano: 27.09.2009 | Komentarze 3

dzisiaj michałki, pobudka 6:50 - wstalem jednak o 7:00 i tak mega wczesnie jak na mnie ;) dwie kanapki, herbatencja oraz przygotowania, carbo, zestaw serisanta + bidon. kurewsko zimno nad ranem z 8stopni, ale widze ze idzie ku lepszemu. zabieram sie z wojtasem, ktory wciaz wacha sie miedzy dystansem mega a giga, cos jednak czuje ze pojedzie giga, rodman jak zwykle giga, wiec znow bede jechal sam - przynajmniej tak planuje. trasa uplynela szybko, w tle oczywiscie rozmowy wokol tematyki rowerowej, Wojtas pojechal jakimis tajemnymi szlakami - coz ja napewno bym nie trafil ;)
na starcie ~500ludzi, niestety startujemy praktycznie z samego konca. od samego poczatku kurzu i piachu od groma,

miejscami trudno sie nawet oddychalo. od samego jednak poczatku mocno depnalem po pedalach, pnac sie szybko w stawce.
po drodze dwa podjazdy po piasku, na ktorych wszystcy zscodzili z rowerow ;) teoretycznie do podjechania, szkoda jednak sil, predkosc bylaby zapewne nizsza niz na stopach.
~od 15km zaczelo byc nieco trudniej z lykaniem kolejnych zawodnikow. trasa swietnie poprowadzona praktycznie zero asfaltow, w kilku miejsca przecinalo sie asfalt ale to wszystko.
na 30km jak sadze dopadl mnie Rodman w czasie trwania mojego jedynego kryzysu na trasie, po czym bezczelnie mnie zostawil na pastwe puszczy ;)
po paru kolejnych km kryzysik minal, ale zato dopadl mnie niemilosierny bol w krzyzu, ktory towarzyszyl mi juz do konca, nie wazne co robilem caly czas czulem bol po lewej stronie (ostatni tydzien praktycznie w pozycji siedzacej, mysle ze przynil sie zacnie do tej malo komfortowej przypadlosci).
~jakies 7km przed meta jak sie pozniej okazalo, jadac dosc szybkim tepem ~29km/h podpial sie do mnie jeden kolega, po jakichs 2km podwozki, spytalem czy nie ma moze troszke wody, mi niestety juz dawno sie skonczyla. powiedzial ze troszke ma, siegnalem reka, i szacuje ze za wiele tam nie ma, niemyslac jednak dlugo wypilem wszystko i oddalem pusty bidon grzecznie dziekujac. uznalem ze w zamian za podwozke cena dwoch lykow wody nie byla zbyt wygorowana. cala sytuacja tuz po maratonie wydala mi sie calkiem zabawna ;) jakis czas po mnie przyjechal ow kolega przybilismy sobie piatki, zdaje sie ze nawet sie nie zorientowal ze wyzlopalem mu caly bidon ;)
maraton b.prosty, nie bylo zadnych elementow technicznych, w kosc dawaly jednak wszedobylskie piaski, mozna bylo sie naprawde niezle wpie...wmanewrowac w jakas lache piachu, sporo ludzi mialo rowniez problemy z oznakowaniem trasy, nie wspomne o Rodmanie, ktory najwidoczniej ma ostatnio cos ze wzrokiem ;) mysle jednak ze wspomni o tym na swoim blogu. pozdr.;)
generalnie czulem sie b.dobrze, bole miesni w normie, caly czas czulem pewien zapas energii. wlasciwie dosc niespodziewanie wjechalem w kartoflisko, o ktorym cos wczesniej slyszalem, zwiastowalo to niechybnie mete na przestraeni najblizszych 2km, depnalem wiec nieco mocniej troche zly ze czekalem zbyt dlugo na wypalenie resztek kalorii ;)
jesli chodzi o oznakowanie to mam mieszane odczucia, rzeczywiscie oznaczen od groma ale w niektorych miejscach nie byly one widoczne, lacznie zgubilem droge z 5 razy, raz wjechalem komus na posesje ;) raz zaliczylem zjazd z gorki z 300m wsrod piachow, oraz powrot z niej biegiem z rowerem na plecach.
na zakonczenie niemila przygoda z sedziami, siedzimy sobie Rodman, Klosiu i ja i komentujemy coraz to nowych zawodnikow pojawiajacych sie na mecie, gdy w pewnym momencie stwierdzam, iz zerkne sobie jak pojechal najlepszy w stawce dystans mega..2:06 ladnie, szukam sie i coz nie widze siebie. ide do biura, tam mowia ze pewnie jeszcze nie zaktualizowali listy, hmm brzmi prawdopodobnie, patrze jednak ze sedziowie nie maja za duzo roboty wiec zajme im chwilke. podchodze i mowie ze nie ma mojego numeru w zestawieniu, i chcialbym sprawdzic czy wszystko jest ok w ich systemie. wtem jeden z nich mowi ze moj numer jest zdyskwalifikowany, WTF!!! jak to k.... zdyskawalifikowany do ch... odpowiadam spokojny jak Budda na Skale. odpowiada mi to sedzia ktorego pamietam gdy podchodzil do mnie, po moim genialnym finishu na mecie (btw. czy red. Kurek przypomni te chwile za rok?;>), po czym widze swiatelko zrozumienia w oczach sedziego, mowi ze zaszla pomylka, na co ja skromnie no k.... mysle. mowi ze podszedl do mnie i jeszcze jakiegos innego zawodnika sprawdzic slad farby, pamietam jak machnalem mu reka pokazujac zielony kolor, koles zamiast zdyskwalifikowac tamtego goscia zapamietal sobie mnie. dodatkowo pamietam na mecie bylem w okolichach 2:43 (zczytalem z zegara, pulsometr pokazal to samo), a wpisali mnie ponownie z czasem 2:45 (podobno gdzies sobie to notuja), coz juz mi sie nie chcialo wiecej z nimi rozmawiac. po tym malym zgrzycie wrocilem na trybuny, czekajac za Wojtasem ktory pojechal zmierzyc sie z dystansem giga, oraz sluchajac kolejnych opowiesci redaktora, krotko mowiac Kurka. niestety obiecany bagaznik nie wpadl w moje rece, ale za to Wojtas dostal pompke, a pomyslec ze mogl dostac legendarne ocieplane skarpety coz moze w nastepnym roku.

pozdrowienia dla Wojtasa, Rodmana, Klosia, Artura, i starszego Pana ktory siedzial z nami w naszej lozy szydercow oraz oczywiscie red. Kurka

dane "oficjalne"
numer startowy: 513
generalka Mega: 108/239
kategoria M2: 29/62
czas: 2:45:26

strefa: 5a
wysilek:8

ps1. tetno niskie jak na maraton

Dane wyjazdu:
48.70 km 34.60 km teren
03:00 h 16.23 km/h:
Maks. pr.:61.70 km/h
Temperatura:24.0
HR max:181 ( 90%)
HR avg:160 ( 80%)
Podjazdy:22700 m
Kalorie: 2431 kcal

19.09 Maraton w Karpaczu

Sobota, 19 września 2009 · dodano: 20.09.2009 | Komentarze 4

(PO RAZ DRUGI ROBIE WPIS - ^&$$%!!! bikestats.pl)
pisze po raz drugi ten sam wpis, tym razem nie bedzie tak obszerny jak poprzedni, po prostu mi sie nie chce...
poczatkowo nie mialem zamiaru brac w maratonie, okazalo sie ze Rodman bierze w nim udzialem wiec i ja sie zdecydowalem.
pobudka 4:50 (poszedlem spac tego dnia 0:50) - cale 4h snu, odbilo sie to pozniej na mnie fatalnie.
wyjazd na rowerze na stacje (6km) i sru pociagiem do wrocka, we wrocku po kilku probach zaladowania dwoch rowerow na tylnie siedzenie Rodmanowskiej limuzyny, jedziemy do karpacza - wyjazd 8:30.
z pewna obawa, jedziemy na miejsce "0" Rodmanowska brawurowa jazda na ostatnich kilometrach pozwolila nam jednak wyrobic sie w czasie, szybka fota z trasy

10:54 staje w swoim sektorze, o 11 planowany start. sektory puszczanie co ~20sec.
jak to zwykle bywa w moim przypadku, cisne ostro od samego poczatku, po niespelna 500m juz wiem ze ten maraton bedzie walka o przetrwanie, zakwasy po wczorajszej pilce nie sa jedynie malym dyskomfortem jaki mi sie wydawal (a wlasciwie chcial wydawac), wiem ze w dalszym etapie beda musial zaplacic za lekkomyslnosc. niemniej jednak pierwszy 8km podjazd, srednie nachylenie 5%, jade rownym tepem powoli mijajac kolejnych zawodnikow, co jakis czas mija mnie szybszy pociag pod ktory sie podlaczam i odlaczam podpinajac pod kolejny wolniejszy aby sobie odpoczac, jest ok, srednia na tym podjezdzie to 16km/h. po pierwszym podjezdz mega zjazd chomontowej mniej wiecej 2,5km zjazdu, po szutrze z nielicznymi kamieniami i koleinami, i odprowadzeniami wody skosnie w poprzek drogi co 200m. na tym zjedzie jade praktycznie caly czas ponad 60km/h, mijam kolejnych zawodnikow, skracajac dystans do czolowki. w pewnym momencie tylnie kolo wpada nieszczesliwie w jakas koleina przy predkosci 60km czuje jak ucieka mi tylnie kolo, przez jakies 40m bez trakcji w tylnim kole, czuje sie jak na zuzlu, tyle ze jade z gorki 60km na budziku a jakies 50cm z mojej prawej jest juz las i inne niespodzianki. udaje mi sie jednak bezproblemo wyjsc z poslizgu, jestem z siebie dumny :> przeskakuje wszystkie rynny, staram sie to robic rowniez na koleinami, niektorzy jednak wala na wprost, jada jednak wolniej. slyszalem jednak ze jest to najlepsza metoda na zlapanie gumy, i faktycznie sporo ludz stoi na poboczu i dyma kola, podobno jednak mnie niz w zeszlym roku.
kolejny podjazd 5km srednie nachylenie 7%, srednia na tym podjezdzie to 13km/h, przepiekne widoki na panarame gor, sporo obserwatorow na calej, trasie. swietne oznakowanie w tym bufety, info o podjazdach i w koncu znaki informujace ile do mety.
kolejna wyzwanie czekalo mnie podczas przejazdu przez wawoz, tym razem nieco wolniej ~50km, czuje ze nagle oba kola traca przyczepnosc i zaczynam zsuwac sie w dol scianki jednej z kolein, balansuje rowerem i hops jestem na dole, wrazenia jakbym przez moment byl niewazki ;) jednak blad w balansie cialem i zaliczylbym pare ladnych fikolkow z finalem zapewne na okolicznym drzewie. poczatkowo nie planowalem zadnych bufetow jednak uciekajace sily zyciowe, wspomagane brakiem snu i maksymalnie zmeczone uda po wczorajszej grze w pile, nie zostawiaja mi wyboru, staje na obu bufetach 2xtankowanie na full, za kazdym razem rowniez dodatkowa butla picia obalona na miejscu + suszone ananasy lacznie z 1,5m postoju. od ~33km, uda pala niemilosierne, ostatecznie dzieje sie to o czym juz wiedziale po przejechaniu 500m, sciganie i walka z przeciwnikiem skonczyla sie dla mnie, pozostaje walka o przetrwanie i samym soba. od tego km jestem chyba najczesciej mijanym zawodnikiem na trasie, od tego momentu do 45km wyprzedzilem moze max 5osob, dwa razy zmuszony rowniez bylem prowadzic rower pod podjazdy, co normalnie oczywiscie by nie mialo miejsca ;> wydolnosciowo leze przy tetnie 163 czuje znajome ogluszajace bicie cisnienia po bebenkach, dobrze mi znane jednak w tetnie od 190 wzwyz.
pokonujac kolejne podjazdy i zjazdy zblizam sie do mety, na 38km nagle slysze metaliczne rytmiczne stukanie w tylnim kole, wtf! czyzby mi szprycha walnela. zatrzymuje sie patrze niby wszystko ok, jade dalej stukanie jednak pozostaje. o co chodzi, moze dojade to tylko 10km, po okolo 100m stwierdzam to bezsensu rozwale sobie rower, zatrzymuje sie i dokladniej ogladam. okazuje sie ze najechalem na zajebiscie wielki zardzewialy gwozdz ktory szczesciem w nieszczesciu przebil na wylot bok bieznika, w szoku wyjmuje go, detka nienaruszona chwala Bogu, gwozdz zabieram - napewno zrobie mu fotke ;) ponizej fota jaka zrobilem po przyjezdzie na mete

pare km dalej, stwierdzam dosc uzalania sie i cierpnienia, jade w trupa. zostalo moze ze 2km, wszystkie podjazdy twardo, znowu zaczynam wyprzedzac ludzi wiem jednak ze jest juz duzo za pozno, zacisniete zeby i jade jak najszybciej potrafie. przed wjazdem na ostatnie okrazenie stadionu przed meta, droge zajezdza mi merol na niemieckich blachach, proboje go ominac przodem ale koles nie zwalnia jakby mnie nie widzial, w koncu nie widzac wyjsc dale po hamulcach tuz przed macha, broniac sie przed zaliczeniem pobliskiego slupa. niemiec zdaje sie dopiero teraz mnie zauwazac, nie myslac wiele lamie mu lusterko, i pozdrawiam w mowie ojczystej kilkoma wiazankami, ktorych nie bede tu przytaczal, dopiero teraz zbiega sie kilku przedstawicieli organizatora (jak oni wpuscili tutaj samochod, wszedzie przeciez byla policja!). jade dalej, oczywiscie sprintem (sila woli, bo miesnie juz nie pracuja ;>). za meta z 10arbozow pare pomaranczy, zwalam sie na trawe, szybka fota wspomnianego gwozdzia ;> i roweru

po czym klade sie na ziemi chwile odsapnac, nie wiedziec jakim cudem budze sie pol godziny pozniej, praktycznie zscielo mnie z nog, nie mialem nawet czasu zareagowac.
najwieksza dla mnie nauczka z tego maratonu, ektremalnie zmeczone miesnie przed maratonem (mikrouszkodzenia po wczorajszej pile, ostatni raz gralem tak intensywnie w maju, moglem przewidziec ze tak to sie skonczy) elimuja cie z jakiejkolwiek walki, a brak snu dobil jedynie gwozdz do mojej trumny.

podsumowujac maraton okazal sie wielka klapa pod katem planowanej rywalizacji, udalo mi sie jednak wyciagnac cenne wnioski z tej lekcji.
mysle ze potrzebuje teraz ~tydzien na pelna regeneracje miesni ;)

ps. jeszcze raz dziekuje Rodmanowi, za transport i rzecz jasna towarzystwo - szacun bro :)

dane oficjalne:
czas: 3:06:23
generalka: 220 M2(72)

strefa: 4
wysilek: 9

Dane wyjazdu:
64.90 km 48.00 km teren
02:31 h 25.79 km/h:
Maks. pr.:54.40 km/h
Temperatura:14.0
HR max:196 ( 98%)
HR avg:174 ( 87%)
Podjazdy:1050 m
Kalorie: 2124 kcal

06.09 Wietrzny Maraton Poznań

Niedziela, 6 września 2009 · dodano: 06.09.2009 | Komentarze 5

dzieki bogu wczoraj udalo mi sie zalatwic formalnosci na malcie, uniknalem dzieki temu stania w kosmicznych kolejkach. o 10 spotkalem sie z wojtase i aleksem, niestety nie dane nam bylo spotkac sie na trasie. startowalem z sektora 4. 2 min odstepy miedzy startami skutecznie nas rozdzielily. start raczej bezproblemowy, przez pierwsze 10km srednia 42km/h! wiedzialem ze dlugo tak nie mozna, jednak cisniecie na poczatku uwazam za dobry manewr, kolejne ~10km jechalem wraz jednym kolega niestety nie pomne numeru, naprzemian dawalismy ladne zmiany. podczas calego maratonu obalilem jedynie zapewniony przez organizatora baton, ktory gwoli scislosci uwazam za obrzydliwy, przelkniecie kawalka tej gumy zajmowalo mi ladne pare minut. obiecalem jednak sobie ze tym razem bede w siebie wciskal jedzenie na sile. trasa maksymalnie plaska, zadnych odcinkow technicznych, ciekawy zjazd mniej wiecej w polowie trasy, sporo blota, rowniez takiego oblepiajacego kola. nic to jednak, najgorszy by wiatr, na ktorego nawet mi po jakims czasie zabraklo epitetow do obdarowania. w polowie kryzys i wszystkie fajne pociagi mi odjechaly :(( wyjatkowo pechowo, wiekszosc trasy przejechalem sam lapiac impet wiatru na twarz, od czasu do czasu lapalem sie na mniejsze pociagi niestety nie bylem juz w stanie dolaczyc do czolowki. przednia przerzutka znow dala o sobie znac, nieznacznie sie przekrecial, trac niemilosiernie na blacie, 13km, jechalem na sredniej, na dluzsza mete okazalo sie to jednak bez sensu, po kolejnych mijankach, szybka decyzja wracam na blat, i ch*& z tego ze skrzypi i trze tak bede jechal ;) na pierwszej glebszej kaluzy wpadlem do wody ponad kostke, i reszte maratonu jechalem w mokrym bucie, nic przyjemnego ;)
z samej jazdy, mili ludzie jak zwykle, fajne dziewczyny :) kilka dobry widokow, nie wiem co to za rzeka, moze warta? w pewnym miejcu fajnie wylala podtapiajac jakas lake i kilka drzew.
nie wiem o co chodzi ale tylnia opona w dalszym ciagu nie chce sie ulozyc, na plaski normalnie czuje jak mnie buja ;/
po calej jezdzie wraz z wojtasem, aleksem i maxem ktory do nas dolaczyl obalilismy miche makaronu, ja osobiscie zmiescilem jeszcze z 10 arbuzow.
zdecydowanie na minus, oceniam organizatora za:
- dwa stanowiska do mycia rowerow na ~1000ludzi WTF!!!
- 70PLN stanowczo zbyt wygorowana cena,
reszta raczej na plus
ponizej kilka zdjec, pozdrawiam rowniez sympatyczna Anie, ktora byla na tyle uprzejma by pstryknac kilka fot :*
od lewej Max, Ja, Alex, Wojtas, spotkalismy rowniez Toadiego, niestety na czas sesji gdzies nam sie zawieruszyl

na kolejnym, Alex, sympatyczna Ania oraz Ja


ciekawi mnie rozbieznosc w czasach na liczniku mialem 2:31:02, natomiast wg.
oficjalnych wynikow 2:32:31 (dzieki wojtas za wykrycie :>)
generalka 181
M2 (67)

na uwage zasluguje fakt ze jechalem ponad 2,30min ze srednia w strefie 5b ;)

strefa 5b
wysilek 8

ps. dojazd nad Malte i z powrotej to dokladnie 20,8km
ps2. dla wszystkich na poprawe humoru
http://www.smog.pl/wideo/28856/wygrales_tour_de_france_genialny_kawal/

Dane wyjazdu:
38.20 km 37.00 km teren
03:32 h 10.81 km/h:
Maks. pr.:51.40 km/h
Temperatura:29.0
HR max:183 ( 91%)
HR avg:158 ( 79%)
Podjazdy:145 m
Kalorie: 2640 kcal

02.08 maraton part II dystans MEGA od Gluszycy

Niedziela, 2 sierpnia 2009 · dodano: 02.08.2009 | Komentarze 0

w dzisiejszym dniu udalo sie pojechac dystans MEGA dzieki cierpliwosci Rodmana i Wojtasa, za co dziekuje rzecz jasna :)
osobiste rachunki z tym dystansem zostaly wyrownane. jako cel wjechanie w pedalach na wszystkie podjazdy, oraz zjazd ze wszystkich zjazdow. po ruszeniu z gluszyny na podjzezdzie wzdluz pieciu jezior pomylilem szlaki i zaliczylem zjazd laka ;) oczywiscie skonczylo sie to ponownym podjazdem. piekna trasa, naprawde jak ja zaluje ze nie ma takich terenow w wielkoposce, chlip. od poczatku narzucilem sobie dosc ostre tempo, szczegolnie na podjazdach. wspaniale widoki, jeszcze lepsza trasa. zdjecie ponizej gdzie po 1 wyjezdzie z asfaltu

By DunPeal
kolejno podjazd pod "stok narciarski" po prostu MASAKRA, tam dalej sie to jeszcze ciagnie na zdjeciu juz tego nie widac.

By DunPeal
okolo 30m przed szczytem (to co widac na zdjeciu) spadlem z rowerku i musialem podprowadzic :(
i jeszcze zdjatko, gasienicy - nie moglem odpuscic okazji i zrobilem zdjecie :)

By DunPeal
i dlugi zjazd laka kosmos, 45km/h w 5sec, i kamienie w lace ktorych nie widac, mam opory przed rozpedzaniem sie bardziej.
kolejny to lokalny podjazd Mont Vontoux, asfalt ale tragicznie stromy, na gorze schronisko na 875m (Pod Orlem chyba), najwiecej zdrowia mnie ten podjazd kosztowal caly podjazd na tetnie powyzej 180 tragedia - ale dalem rade :)
napewno zapamietam karkolomny zjazd wzdluz strumyka, chyba najciezszy z jakim mialem do czynienia do tej pory, b. duza szybkosc, ogromne kamienie i dotego mega wasko. ponizej fota lewej strony ;)

By DunPeal
nabijam bidon wprost ze strumyka, i zmudny podjazd szutrem, ktory zdaje sie wic bez konca. pozniej troche lasem.
pozniej znow lasy, szutry, grzybiarze i borowkarze, i podjazdy piargami, ciezkie techniczne, ale o dziwo wypoczalem na nich :) tempo 5-7km/h, jest git wszystko podjechane za 1 razem. wjazd na sowia gore i pierwszy zjazd po glazach, rece puchna ze szok od trzymania klamek, bardzo niebezpiecznie, korzenie i kamerdolce wielkosci telewizorow. jeszcze gdzie przewinal sie jeden podobny zjazd. kilka po szutrow, single trackow. zjazd sciezka na lace, sporo kamieni ale predkosc rowniez ladna. w koncu kawalem asfaltem i podjazd laka, na gorze pukam do wlasciciela z proba o nabicie bidonu woda :)
asfalcik z 300 i podjazd na podmoklej lace, ktory mnie bardzo duzo kosztowal (~15min) szczegolnie ze zlapalem lokalny kryzys, zero energii. ale twardo wjedzam co jakis czas spadam i ruszam dokladnie z tego samego miejsca (zgodnie z zalozniem pokonania wszystkich wjazdow na rowerze) co jest b.trudne w tych okolicznosciach przyrody i tego niepowtarzalnej. w koncu na lace pojawia sie strumyk z ktore za chiny nie moge wyjechac, zero przyczepnosci :( kolejne 20m z buta i jade dalej z szybkosci zwawego piechura. znow kilka podjazdow i zjazdow

By DunPeal

By DunPeal
(szczegolnie fajny prog na koncu zjazdu w lecie wsrod drzew, korzeni i oczywiscie glazow) wbijam w szuter i licze km do konca. po kilku km w koncu znany mi juz, zjazd przez lake, miejscami 50 pojawia sie na budziku, zakret rzeczka i ostatnie 200m.

wysilek: 9
strefa: 3
ps. bardzo niski HR max (pewnie skutki wczorajszego rekordu)

Dane wyjazdu:
19.00 km 18.00 km teren
01:03 h 18.10 km/h:
Maks. pr.:44.40 km/h
Temperatura:28.0
HR max:211 (105%)
HR avg:178 ( 89%)
Podjazdy:600 m
Kalorie: 1504 kcal

01.08 Powerade Gluszyca

Sobota, 1 sierpnia 2009 · dodano: 02.08.2009 | Komentarze 0

ponizej Rodman z gestem Contador'a ;>

By DunPeal
kolega w niebieskiej koszulce to niestrudzony Wojtas :)
niestety dla mnie maraton okazal sie totalnym fiaskiem, snake na 8km,

By DunPeal
i skrzywiony lancuch chwile pozniej na zjezdzie, dzieki strzale w kolo od innego rowerzysty.

By DunPeal
pierwszy raz widzialem cos takiego. trasa wspaniala, bardzo trudne zjazdy po wielkich kamieniach, wyczerpujace podjazdy - rzeczywiscie maraton gorski.
mam wielki zal do organizatora, za brak stoiska serwisowego. po okolo 19km gdy zerwalem lancuch, jakies 3km prowadzilem rower do lini startu, na miejscu dopiero po godzinie szukania proszenia, Pan ze Specialized rozkul lancuch i skrocil go, gdyby odbylo sie to szybciej, kontunuowalbym maraton.

przy okazji padl rekord, HR max!!! wysilek oceniam na 8 juz na tym etapie. dnia kolejnego przejechalem jednak caly maraton juz poza rywalizacja, od gluszczycy, szczegoly w kolejnym wpisie

Dane wyjazdu:
48.20 km 40.00 km teren
02:20 h 20.66 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:14.0
HR max:192 (%)
HR avg:171 ( 85%)
Podjazdy:657 m
Kalorie: 2233 kcal

31.05 Skoda Maraton MTB Gniezno

Niedziela, 31 maja 2009 · dodano: 31.05.2009 | Komentarze 2

i po maratonie...
moje modlitwy sie spelnily zaczelo padac za dziesiec druga, na szczescie bylem juz na mecie i wcinalem grochowke,

generalnie nie zazdroszcze kolegom, walnal pozniej grad i masakryczna nawalnica, na szczescie nie padalo zbyt dlugo.


jesli chodz o sama trase, w sektorze ustawilem sie praktycznie na samym koncu wraz z Alexem,

jak widac za mna nie ma juz nikogo (prawie ;)


gdy ruszyl peletonik, powolutku zaczalem dobijac do czola, w momencie wjazdu na trase bylem juz w pierwszej 50tce jak sadze. po niedawnych ulewach duzo blota, piaszczyste kawalki miejscami zamienialy sie w breje. generalnie bardzo plaski maratonik, kilka podjazdow na ktore bez wiekszych problem w suche dni mozna wjechac, tymczasem po deszczu miejscami tracilo sie przyczepnosc do podloza co skutkowalo poslizgiem i dralowaniem z rowerem pod gore ;) dwa razy musialem zejsc z rowerku w sumie na nogach nie spedzilem wiecej niz 30sec jak sadze :)
troche zdrowia stracilem na walce z przerzutkami, coz taki urok jezdzenia w blocie. poczatek dosc chaotyczny, rwalem, nierowne tempo przy dosc wysokim tetnie a do tego jestem ostro przeziebiony co rowniez wplynelo zapewne na moja wydolnosc. pierwszy krzyzys doapadl mnie na 12km, na szczescie zalapalem sie na kolo do kolegi ktory mocno podawal, po kolejnych 4km zmienilem go, dalej juz samotnie.
od okolo 25-30km jechalem za bardzo mila rowerzystka, niestety duren ze mnie nie pomyslalem aby zapamietac numer wzglednie wziasc jej ;) po 1-2km minalem mila kolezanke, w miedzy czasie nawiazujac niezobowiazujaca pogawedke, niestety po kolejnych 3-4km kolezanka mnie minela. dalej juz samotnie, widzialem ladny pociag okolo 6 osob, koniecznie chcialem sie na niego zalapac niestety kolejny kryzys i ostatnie ~8km jechalem juz samotnie. niewybacze sobie 2 postoju na bufecie, chcialem dolac wody do bidonu, na mecie kosztowalo mnie to 2miejsca - ale coz takie zycie :)

kilka fotek, rowerku przed:

i po...


jak od alexa dostane kilka naszych zdjec rowniez zamieszcze :)

podsumowujac dystans MEGA:
numer startowy: 250 /jakis ktos podwedzil mi moj 134 lol/
generalka: 41
ELITE: 10
czas 2:21:09 /na moim czasomierzu 2:20:49/
w strefie 139-170: 55min
powyzej: 1:23min
ponizej: 1min

strefa: 5a
wysilek: 9


jako ciekawostka caly maraton praktycznie na progu mleczanowym

Dane wyjazdu:
86.17 km 70.80 km teren
04:21 h 19.81 km/h:
Maks. pr.:47.80 km/h
Temperatura:12.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy:717 m
Kalorie: kcal

19.04 maraton, murowana goślina

Niedziela, 19 kwietnia 2009 · dodano: 19.04.2009 | Komentarze 0

maraton, maraton i po maratonie. MEGA zakonczony, po dwoch latach przerwy doskonale wiem nad czym musze popracowac, taka moja szybka refleksja ;>. jesli chodzi o plaskie partie oraz zjazdy skill ten sam :) do popracowania zostaly podjazdy, caly maraton przejechalem w SPD (2 raz w zyciu na nogach), musze jeszcze popracowac nad technika pedalowania. pierwsze 6km jechalem razem z czolowka :) (troche mnie to kosztowalo nie powiem, pozniej odpadlem ;)) generalnie do 55 km bylem wyprzedzany, troszke przesadzilem z bufetami, za dlugo to wszystko trwalo starcilem lacznie na nie 12min dodatkowo na 58km odkrecil mi sie zupelnie chwyt pod bidon, przez co niemazle nie zaliczylem powaznej gleby. 2 upadki na fragmentach z glebokim piaskiem, mieciutkie ladowania zero problemow. poznalem kilka naprawde symatycznych osob (pozdrawiam sympatyczna dziewczyne z warkoczem, z ktora kilkukrotnie sie wymijalismy, jesli kiedys tu trafi cytuje fragment wypowiedzi po ostatnim podjezdzie na dziewiczej gorze "mam nadzieje ze juz wiecej nie bedzie podjazdow" - jak sie okazalo kilka bylo.
glowny problem mialem z miesniami ud, mysle rowniez ze za niskie siodelko rowniez nie pomagalo, generalnie pojechalem na miare swoich mozliwosci jak sadze, kontuzja kolana plus krotki trening przygotowawczy wplynal na sredni rezultat, teraz moze byc juz tylko lepiej :) pierwsze koty za ploty
wrazenie jak najbardziej pozytywne, pelna kulturka na trasie, musze rowniez powiedziec ze brak rekawiczek dal mi w kosc, zupelnie przemarzly mi dlonie, i co jakis czas bolesnie dretwialy.





74,8km
3h45m
v sr: 19,95 km/h