Image Hosted by ImageShack.us

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi DunPeal z miasta Poznań. Mam przejechane 6689.58 kilometrów w tym 4097.30 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.55 km/h.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy DunPeal.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Maratony / XC ...

Dystans całkowity:1003.27 km (w terenie 870.20 km; 86.74%)
Czas w ruchu:53:26
Średnia prędkość:18.78 km/h
Maksymalna prędkość:63.00 km/h
Suma podjazdów:52778 m
Maks. tętno maksymalne:211 (105 %)
Maks. tętno średnie:178 (89 %)
Suma kalorii:44561 kcal
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:55.74 km i 2h 58m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
56.40 km 49.10 km teren
02:17 h 24.70 km/h:
Maks. pr.:45.10 km/h
Temperatura:28.0
HR max:185 ( 94%)
HR avg:162 ( 83%)
Podjazdy:230 m
Kalorie: 2029 kcal

11.09.2011 Maraton Koło

Niedziela, 11 września 2011 · dodano: 12.09.2011 | Komentarze 3

Drugi maraton w tym sezonie...az zal serce i nie tylko sciska. Przez caly tydzien nawet nie usiadlem na rowerze, tragedia. Pojechalismy z Martusia i Olenka do miejscowosci znanej na calym kontynencie ze slynnych brokol ;) Na miejsu syty grill i generalnie koncert smakow.
Po naprawde godnej obiado-kolacji misja zalozenia nowej opony do tylu, wlasciwie z braku innych mozliwosci kupilem Piranhe Hutchinsona, w porownaniu z Mountain Kingiem wyglada jak detka, ale przynajmniej nie jest spaczona no i nie bede jej musial codziennie dopompowywac :)
Wieczorna misja instalacji opony przeradza sie powoli w kleska, pomimo 6 rak do pomocy nie moze sie uszczelnic...z odciecza przyjezdza tata Oli...ciagnikiem. Odpala kompresor i po kilku zajadlych probach slysze upragnione strzaly rantow na obreczy - jednak jutro pojade.
Pobodka skoro swit i wyjazd do kola, wczesniej ma sie rozumiec boskie sniadania + delikatny rozjazd, pakujemy rowery na bagaznik i jedziemy.
Na miejscu jestesmy jednymi z pierwszych - na drodze spotykam red. Kurka, jedzie w przeciwnym kierunku do nas, nie wyglada to dobrze ;)
W koncu jakis kierowca transita widzac nasze rowery pokazuje aby jechac za nim, pierwszy minus dla organizatora - nie ostatni - biuro zawodow okazuje sie byc w tym samym miejscu co start, chociaz na stronie napisane bylo co innego.
Miejsce startu to jakas laka i zajebiste ruiny zamku, niestety sielanka dosc szybko sie konczy, biuro zawodow to sredniowieczny burdel bez burdel mamy. Podchodzimy do jakiegos goscia, ktory przyjmuje oplate oraz kieruje nas do dziewczyn w poblizu po deklaracje. wspomniane dziewczyny daja deklaracje do wypelnienia, pomimo tego ze calosc tematu zalatwiona byla w sieci...nie wazne. z tymi deklaracjami idziemy do kolejnej osoby po pieczatki...i upominki...np. doniczka z wrzosem ;) gdzies na samym koncu dopiero numery - ktore trzeba samemu sobie dziurkowac zeby przewlec zipy! - ktorych oczywiscie bardzo szybko zaczyna brakowac.
Nie zrazony burdelem organizacyjnym, robimy sobie z dziewczynami delikatny rozjazd, duza kadencja i troche narzekania podczas jazdy, ze nic nie jezdzilismy, ze rowery do dupe, ze Tusk caly czas u wladzy, ze trzeba uwazac zeby sie nie ulalo :P
Start o 11, pierwszy raz po uslyszeniu hasla start rzeczywiscie ruszam :P stalem z Martusia w srodku stawki lacznie stawilo sie z 420 zawodnikow, jedynie dwa dystanse mini i mega. Pierwsze ~25km sa ultra plaskie z duza iloscia zwirowych i szutrowych szlakow, do 14km mam czolowke w zasiegu wzroku (max 200m), wlasciwie ponizej 33-35 nie schodze. Walka o podczepianie sie pod kolejne pociagi...na 13km stluklem mocno prawe kolano, ktore juz dokuczalo mi do konca trasy, a musze przyznac ze czulem sie doskonale pomimo braku treningu. Podczas zbierania kubka przy duzej predkosci, zjechalem na pobocze w jakas rynne i zaliczylem OTB z zawadzeniem kiery kolanem, szczesciliwie wyladowalem na nogach podbieglem kilka metrow a na koncu...dopilem to co mi zostalo w kubku :P spore stluczenie rzepki + delikatne rozciecie. przez kolejne 5km proboje podkrecic tempo do poprzedniego ale kolano nie pozwala mi za bardzo. Bardzo plasko, sporo piachu i szukanie pociagow :)
niestety zostaly mi same regionalne, bez woli walki. W pewnym momencie startuje zeby dogonic obiecujaca grupke jakies 300m przede mna, ciagne przez dobre 400m jakies 45km/h ale nikt sie nie podlacza, odpadam wiec i czekam na poprzedni sklad, sporo sil kosztowala mnie ta nieudana proba. jakas chwile pozniej kilku minutowa wspinaczka z przewyzszeniem 100m na fragmentach z sypkim piachem srednai spada do 8km/h wlasciwie jedyna namiastka klimatu MTB w tym maratonie. pozniej kilka fajnych szerokich jak autostrada zjazdow gdzie troszke przebijam sie do przodu.
W petli powrotnej na piaszczystym wirazu jakis gosc wjezdza mi w tylnia opone a sam laduje daleko w krzakach ;) pytam sie czy wszystko ok? slysze tylko szelest pokrzyw i innych bolesnych roslin i ciche ok, jade wiec dalej ;)
Na mecie juz Olenka i Martusia, bolesnie doswiadczone przez trase :( obie zlapaly gume, i nikt nie potrafil im pomoc na trasie, mialy ze soba detki brak jednak klucza :( Olenka zaliczyla dystans MINI z czego dobrych kilka kilometrow trzeba bylo przez z buta, Martusia za to po 30km kapec i powrot quadem, wielka szkoda nie mniej jednak zawsze to jakas nauka, grunt ze pomimo zalu humor powrocil.
Na bufecie serwowali...zurek wtf!, oraz litry maslanki z Kola ktora byla rewelacyjna, niestety wieczorem przyszlo zaplacic straszna cene za lakomstwo!
Podsumowujac mysle ze gdyby nie zbite kolano bylo by znacznie lepiej, dojechalem naprawde zmeczony. Dziewczyny bardzo dzielnie walczyly z trasa, zawiodl sprzet a byla szansa na dobre rezultaty.
Wrzesien a opalilem sie jakbym tydzien nad morzem siedzial - nie, nie w grocie solnej :P Halwa + sezamki daly rade, nie czulem zadnych prob odcinki, Piranhe na winklach i sypkim podlozu sa troche nadsterowne ;) na asfalcie tocza sie pieknie.

W tej edycji wystartowalismy samozwanczo jako EMEDy ;) nie wiem czy przyniesie to jakies punkciki reszcie druzyny ale po ostatniej wtopie w Hermanowie, trzeba zbierac co tylko mozna :)

ps. czy w zwiazku z faktem, iz chcac nie chcac utworzyla sie sekcja damska EMED Team'u, dwojka wspomnianych zawodniczek moze liczyc na formalny akces do druzyny, z prezentacja przed mediami? :)
ps2. foty pozniej :P

wysilek: 9
strefa: 4
samopoczucie: 9

Kat: 32/48
Open: 88/128
54,6km 2:17:36

Dane wyjazdu:
51.90 km 44.00 km teren
02:17 h 22.73 km/h:
Maks. pr.:63.00 km/h
Temperatura:28.0
HR max:189 ( 96%)
HR avg:168 ( 86%)
Podjazdy:398 m
Kalorie: 2247 kcal

21.08 Hermanów

Niedziela, 21 sierpnia 2011 · dodano: 22.08.2011 | Komentarze 10

no i stalo sie ;) nie wiem czy sie smiac czy plakac, ale to moj pierwszy maraton w tym sezonie. dodatkowo udalo sie namowic Martusie i Ole,

troszke delikatnej indoktrynacji przed maratonem, kilka zlotych rad i dziewczyny daly rade, oczywiscie nie dzieki mnie ale dzieki swojej determinacji :)
Ola co prawda zestresowana zamiast pojechac Mega pomylila sobie rozjazdy i strzelila dystans MINI. po kilku rozmowach z sedziami, organizatorami + data sportem udalo sie w koncu dojsc do porozumienia :)
Martusia strzelila pelny dystans Mega z kilkoma przygodami, miedzy innymi byla swiadkiem groznego wypadku (ciezkie doswiadzczenie jak na 1szy maraton) oraz meczaca psychicznie samotna jazda w drugiej czesci maratonu - jestem z nich dumny :)
jesli chodzi o mnie, to coz cudow nie ma. treningow brak to i rezultaty kiepskie ;/ moje pseudotreningi od kilku tygodni to troche za malo, nie jestem zadowolony ze startu, ale badzmy szczerzy lepiej byc nie moglo ;)
tradycyjnie zjazdy i plaskie fragenty a w szczegolnosci sprinty to moja specjalnoci, dlugie z lekkim nachyleniem podjazdy to moja pieta achilessowa, oprocz wawazu z piachem wszystko zrobione na pedalach. lawirowanie wsrod prowadzacych rowery to moj nowy skill ;)
o dziwo nie zawiodly mnie przerzutki, z czego jestem niezmiernie rad. dwa ciezkie momenty na trasie, zjazd w wawozie 63km/h i nagle przednie kolo zawadza o koleine kierownica zaczyna robic swoje, wypinam sie przewidujac gruba glebe, ale jeszcze siedze i pruboje zlapac rownowage, dzieki swoim staraniom przez przypadek wprowadzam w rezonans kolege ktorego wlasnie wymijalem ;) przez kilka dluzacych sie w nieskonczonosc sekund bujamy sie na pograniczu wbicia w koleine i ostatecznej epickiej gleby. szczesliwie udaje sie nam obu wyjsc calo, po krotkiej wymianie uprzejmosci jedziemy dalej :)
na pierwszym bufecie porywam kubek banana + pomarancza, co jednak wystarcza zeby lyknelo mnie z 10osob ;) Na drugim bufecie bidon do pelna i kilka pomaranczy + banancow, nikt mnie nie wyprzedza przez chwile jade sam. troche odzywam i zaczynam gonic stawke - jednak nieco za pozno :P
w drodze mam jeszcze epizod z wjechaniem po pas w pokrzywy i znowu szczesliwie bez gleby. na plaskim fragmencie rozpedzam sie do 52km/h ciagnac krotki pociag, zakret w prawo i dlugi delikatny podjazd, ja oczywiscie totalnie bez sil wszyscy odjezdzaja ;) no tak to bylo glupie :P
masa znajomych zakazanych facjat z dlugiej listty wspomne rodmana + rodman jr., wojtas, klosiu, maxiu, zbychu, jpbike - ktory nie mogl mnie poznac :P, mafia i wiele, wiele innych.


ps. teletomboli dostalem zestaw bizuterii dla rowerku od KCNC :) szkoda ze zielone:P

wysilek: 8
zmeczenie: 8
strefa: 4a

oficjalne dane
M3 37/102
open 117
02:21:59 //poprawiony//
54km
avg speed: 22,82km/h

Dane wyjazdu:
68.50 km 62.50 km teren
03:22 h 20.35 km/h:
Maks. pr.:53.00 km/h
Temperatura:23.0
HR max:192 ( 98%)
HR avg:164 ( 84%)
Podjazdy:680 m
Kalorie: 2487 kcal

12.09 Maraton Osieczna "Giga"

Niedziela, 12 września 2010 · dodano: 12.09.2010 | Komentarze 6

w osiecznej pojawilem sie troche po 9:30. po drodze tel. od wojtasa, nie bedzie chipow...nie wrozylo to dobrze dalszej imprezie.
tak jeszcze nie jechalem ;) po zaopatrzeniu sie w kilka moreli + 2 zelki, ustawilem sie na starcie, blisko czola. stalem gdzies w 15-20rzedzie. od samego startu mocno do przodu, uformowal sie fajny pociag MTB Agro jakies 7 osob, jechalem sobie w nim jakis czas, potem jednak tempo wydalo mi sie zbyt wolne i pozegnalem kolegow, szczegolnie ze calosc towarzystwa jechala krotszy dystans.
na jednym z piaszczystych podjazdow, udaje mi sie przeskoczyc jakies 20zawodnikow, juz dawno mi sie tak dobrze nie cisnelo na podjazdach.
generalnie sporo piachu na szczescie wilgotnego wiec dalo sie osiagac sensowne predkosci, duzo krotkich podjazdow - tak jak lubie. na odcinku asfaltu chyba pobijam swoja zyciowke jesli chodzi o vmax na plaskim.
w malym pociagu ~5osob, za zakretem pojawia mi sie duza grupa jakies 15osob, pomyslalem jak ich dogonie bede ustawiony, atakuje z 3pozycji, mocna cisne na pedalach, patrze na licznik a tu 53 km/h. dwoch kolegow sie zerwalo ale nie dalo rady dojsc, jade jeszcze takim tepem ponad minute, po czym slabne...do gonionej grupki zostaje mi jakies 80m.
wiejacy wiatr i cisnienie bijace w bebenkach odbieraja mi resztki sil, po jakims czasie dogania mnie pociag ktory zgubilem (kolega prowadzacy wola no kolega mocny dzis ;) z malym przekasem), zbieram resztki sil i zalapuje sie na ostatni wagon, srednia troche wzrosla jada 36km/h. po jakims czasie znowu pociag slabnie, srednia spada do 31km/h i nie widac nikogo do zmiany. wten jeden z kolegow sie urywa, od razu lapie mu kolo, tuz przed wjazdem w las na lewo, doganiam duza grupe. duzo mnie zdrowia kosztowal ten sprint, przez kolejne 3km wioze sie w peletonie, nie wychylajac sie pilnujac swojej pozycji. pod koniec maratonu okolo 50km bede umierac wlasnie przez ten manewr.
gdy juz troche odpoczalem zaczynam mozolne wspinanie sie coraz wyzej, liczne single tracki nie ulatwiaja jednak zadania. na podjazdach udaje sie kilka osob lyknac, zjazdy w piachu rowniez daja okazje urwac kilka pozycji. jestem mega zadowolony ze sredniej i samopoczucia, jazda w granicach 30-33km/h generalnie nie sprawia mi wiekszych problemow. na 15km peka pierwszy zel, generalnie musze powiedziec ze jakiegos specjalnego kopa nie czuje, wiecej motywacji daje mi
maly lyk izotonika. na pierwszym bufecie lapie kubek wody i cisne dalej, co jakis robie "profilaktyczny" odpoczynek, na bardziej grzaskim terenie zbijam tetno na granice 4 strefy, gdy formuje sie jakis pociag w polu widzenia od razu staram sie na niego zalapac. jednak osoba przed toba motywuje najbardziej.
po drodze mijam swietne single tracki, krotkie podjazdy, i krotkie zjazdy dajace jednak troche frajdy :)
trasa generalnie bardzo latwa, mnogosc interwalow moze dac jednak w kosc. ~w okolicach 40km dojezdza wojtas, jedziemy chwile razem planujac jakis szczwany atak. za jakis czas przychodzi okazja, urywamy sie ciagnac do kolejnej grupki przed nami.
na drodze jednak widac zajebista kaluze, i formujacy sie korek z lewej strony. nie wiele myslac wale przez srodek, brrr zimna jak ...., dodatkowo
dosc gleboko na 3m jestem juz w kaluzy do polowy lydki, od razu przypomina mi sie filmik z chinczykiem w roli glownej, ktory w kaluzy na srodku chodnika
gubi w niej rower ;>
krece dalej, redukcja z przodu i z tylu, jeszcze tylko 15m, z prawej strony 12chlopa dzielnie prowadzi rowery. wyjezdzam z kaluzy, buty i skarpety przemoczone na max'a, satysfakcja jednak jest ;) kolejne kilkaset metrow obie tarcze daja mi jednak znac, ze z ich punktu widzenia manewr nie byl najlepszym pomyslem. w tym tez momencie pulsometr przestaje mi liczyc dystans ;/ proboje cos tam poprawic uwazajac na paluchy i szprychy, nic to jednak nie daje, co jakis czas licznik zalacza a pozniej znowu pokazuje jakies cuda. jade 30km a ten mi pokazuje 12km/h. przejezdzajac przez to bloto musialem naruszyc czujnik, generalnie w szprychach tona trawy, ktora wyglada jak wodorosty. po kilku km znowu dogania mnie wojtas, powoli jednak zaczyna sie kryzys i nie jestem juz w stanie utrzymac mu kola, staram sie trzymac go w polu widzenia, po kolejnych 2km jednak gdzies mi znika, a ja zaczynam wlec sie z zenujacymi 18-20km/h, noga nie chce kompletnie podawac, gdzies na 50km slysze cedzone slowa z podtekstem "prawa wolna ;)" to rodman rzecz jasna we wlasnej osobie, po krotkiej wymianie zdan, pyta o wojtasa, mowie ze moze byc jakies 200-300m przede mna. i tym razem nie udaje mi sie utrzymac kola, pomimo najszczerszych checi, znika mi dosc szybko...wloke sie tak jeszcze chwile, po czym nagle odzywam, sily przyszly znikad, znow wracam w normalne tempo akurat zeby zaliczyc kilka ciekawszych podjazdow, dolaczam do grupki 4 kolarzy i z calkiem sympatyczna srednia krecimy dalej.
nagle przedemna pojawia sie sciezka prowadzaca do nieba, wyrywa mi sie "kur**", po czym kolega za mna "co,..o kurwa" i tak jeszcze jedna osoba, na szczescie
nie trzeba bylo robic tego podjazdu w calosci...po 100m odbijamy w prawo, pomagam sobie reka odbijajac sie od drzewa ;>
fajny waski trawersik i slalom miedzy drzewami, szybko gubie kolegow i cisne dalej. ten niespodziankowy podjazd i slalom miedzy drzewami to chyba final calego maratonu.
dalej generalnie nudno i bez emocji, gdzies od 63km/h jade z kolega szosowcem milo gawedzac o tym i owym. po dojezdzie do asfaltu, mowie to ja sie chyba urywam ;) po czym po przejechaniu 100m stwierdzam ze nie mam sily cisnac ;> kolega mnie mija i rzuca, "to moze dam zmiane ;>" dojezdzamy na mete,
prosze o czas od organizatora, krotka wymiana zdan z red. Kurkiem. i dolaczam do ekipy, ktora juz czeka na mnie ;) jest wojtas, rodman. po obaleniu tony arbuzow,
bananow i pomaranczy spotykam kamila, jechal krotszy dystans przyjechal juz jakis czas temu troche zmeczony ale zadowolony - to najwazniejsze.
spotykam rowniez Marc'a, Zbyszka i Max'a.
Lokalna impreza, swietne oznakowanie nawet towarzysz Golonko moglby sie czegos nauczyc, rewelacyjny makaron. prawie 400uczestnikow w tym Galinski (nie dojechal), Konwa.

ponizej jedna z licznych kaluz :)


mysle ze ta jedna zmiana naprawde sporo mnie kosztowala, mysle ze o wiele wiecej niz myslalem - wszystko wyszlo znacznie pozniej.
po 40km dramatycznie spadlo srednie tetno, troche za mocno pierwsza polowa dystansu za co zaplacilem w drugiej czesci. niemniej pojechalem tak jak moglem
za duzo sie nie oszczedzalem, podjazdy zrobione mocno zadne pitu pitu ;) zjazdy tradycyjnie po krawedzi.

wojtas bije mnie na leb w tym roku, trzeba przyznac :> nie moge sie doczekac kolejnego sezonu nie bedzie juz tak latwo, obiecuje :)))

z luznych obserwacji:
+ zadowolony jestem z wlasnej dynamiki
+ podjazdy bardzo ladnie mi dzis wychodzily, przynajmniej w pierwszej czesci
+ naped bez zarzutu, hamulce sie dotarly -> brzytwy

- wytrzymalosc dalej lezy
- licznik padl i nieciekawie sie jechalo, dobrze ze pulsometr dawal rade
- znowu kryzys na 50km (srednia dlugosc treningu)

numer: 437
open: 58/115 (jeszcze nie sa dopisani wszyscy z open ;))

strefa: 4
wysilek: 8
samopoczucie: 5
zdjecia i szczegoly jak tylko sie pojawia :>

Dane wyjazdu:
67.60 km 56.90 km teren
02:34 h 26.34 km/h:
Maks. pr.:50.80 km/h
Temperatura:14.0
HR max:187 ( 95%)
HR avg:172 ( 88%)
Podjazdy:190 m
Kalorie: 2556 kcal

05.09 BikeMaraton Poznań

Niedziela, 5 września 2010 · dodano: 05.09.2010 | Komentarze 5

Dzien przed maratonem stwierdzilem ze zabiore sie za odpowietrzania cr'ow. oczywiscie Avid stwierdzil ze standardy sa dla cieniasow, gwinty zupelnie inne niz w juicy 3, nie wspomne rowniez o innym DOTcie. efekt taki ze zapowietrzylem sobie przednia klamke. Udalo mi sie namowic Kamila zeby wzial udzial w 2 maratonie w zyciu, czas bardzo ladny, jesli mu sie nie znudzi moze beda z niego ludzie ;>
Start z sektora 3, po drodze spotkalem Marc'a z kolega, na samym starcie Wojtas, Rodman, JPBike i jeszcze kilka innych osob. Generalnie pojawilo sie ponad 1000 ludzi.
Pogoda wlasciwie idealna, pojechalem jednak caly ubrany na dlugo, jak sie okazalo bylo ok. Sektory ruszaly mniej wiecej co minute. ruszylismy tradycyjnie dosc mocno przepychajac sie do przodu, po jakichs 10km udalo sie dogonic sektor 2, caly czas jechalismy blisko siebie. na kawalku za mostem pojechalem asfaltem przejezdzajac przez pas zieleni, rownolegle prowadzila droga rowerowa, ktora puszczona byla trasa. wydawalo mi sie, ze w tamtym roku jechalo sie caly czas asfaltem na tej wysokosci, po jakims czasie pojawil sie jednak skret w prawo. jako ze wojtas jechal bardziej z prawej momentalnie nadrobil jakies 40m, 6minut gonienia kosztowalo mnie te 40m, akurat zaczal sie odsloniety fragment.
wiatr na twarz i jedziemy ;) wlasnie na tych otwartych terenach, jadac samemu udawalo sie ciagnac rowne max 26-27km/h, w dobrym pociagu 36km/h i wiecej.
~21km lancuch na tylnej zebatce zaczal wariowacskakal sobie jak chcial, doprowadzajac mnie do pasji. dluzsza taka jazda skonczyla by sie zerwaniem lancucha.
chcac nie chcac od tego momentu mialem jedynie dwa biegi blat i 9 z tylu oraz srednia i 9 z tylu, awaria ta kosztowala mnie ladnych kilka minut. na 1 bufecie jeszcze mialem nadzieje ze to moze jakas galaz czy inne ustrojstwo, po zatrzymaniu i ogladieciu tylnej przerzutki nie znalazlem jednak nic, przez kolejne 10km nie przeszkadzal mi brak biegow, mozna bylo spokojnie
jechac na najciezszym przelozeniu, gdy znowu zaczely sie wmodrdewindy zaczela sie katorga na 2-9 uciekaly mi wszystkie pociagi, a kadencja ponad 100 na dluzsza mete by mnie zabila...powrocily wiec zgrzyty skrzypienia i trzaskania. po 2km dalem sobie spokoj i krecielm troche na blacie troche na sredniej.
trasa mega latwa, zero problemow, na calej trasie znalazlem jedna kaluze, ktora przewalilem przez srodek, troszke wilgotnego piasku, szutry i masa asfaltu.
kilka krotkich fajnych podjazdow, generalnie bez emocji.
po 22km wojtas zginal mi z oczu, staralem sie lapac na wszytkie sensowne pociagi ktore mnie mijaly, czasem jednak nie udawalo mi sie zalapac z uwagi na zbyt niska predkosc poczatkowa. gdy tylko ktos odpuszczal kolo, nie bylo szansy dogonic pozostalych. zaraz za rozjazdem wylalem resztki wody z bidonu,
3 bufet mial byc na 53, chiwle pozniej zobaczylem wojtasa zbierajacego sie do wymiany detki...kalkulowalem za 3km wezme sobie kubek wody i spokojnie dojade te 10km do mety. 3 bufetu jednak nie bylo! 17km jechalem bez wody, powoli brak wody zaczal dawac o sobie znac. kilka km przed mete doszedl mnie wojtas, przy akopaniamencie stukajacego napedu zaczalem gonic na blacie, kilkaset metrow przed meta juz konkretnie rozpedzony i przygotowany do ostateczne uderzenia, wojtas mnie zauwazyl i uciekl ;> wpadl na mete 4sek przede mna, wyprzedzilem jeszcze 3 gosci ale wojtka nie doszedlem, 4sek w plecy - nie mniej jednak walka byla godna. kilka minut gorszy czas niz rok temu, jechale sie jednak fajnie.
w sierpniu przejechalem raptem zenujace 250km, w tygodniu poprzedzajacym maraton 30km i mamy efekty.
na mecie zjazdlem kilkaascie kawalkow arbuza i dopierow wtedy wzialem sie za ogladniecie napedu. powodem byla peknieta linka tylniej przerzutki wiszaca jedynie na kilku wloknach.

ogolnie jestem umiarkowanie niezadowolony, jazda na najciezszym przelozeniu nie byla zbyt ekonomiczna i sporo mnie kosztowala zarowno nerwow jak i zdrowia, ostatnie 17km bez wody rowniez nie pomogly,
obiektywnie stwierdzam ze bylem w formie urwac jeszcze do 15min, cala trasa zrobiona na progu mleczanowym, warunki byly wiec odpowiednie do zrobienia zyciowki, niestety nie udalo sie. nastepnym razem bedzie lepiej. teraz czeka mnie serwis oraz mycie roweru ;>

strefa: 5a
wysilek: 8
samopoczucie: 5

dane oficjalne:
nr. 3707
czas: 2:35:18 // +35:09 do leadera
open: 230/613
kategoria: (M3)74/204

Dane wyjazdu:
51.60 km 47.00 km teren
02:20 h 22.11 km/h:
Maks. pr.:51.70 km/h
Temperatura:23.0
HR max:185 ( 94%)
HR avg:169 ( 86%)
Podjazdy:186 m
Kalorie: 2254 kcal

15.08 Maraton w Hermanowie

Niedziela, 15 sierpnia 2010 · dodano: 15.08.2010 | Komentarze 6

Maraton organizowany przez moj Team, i naprawde az dziw bierze ze w wielkopolskie mamy takie tereny :> w pewnym momencie gdzies za lysa gora poczulem sie jak w karpaczu.
na miejscu bylismy troche przed 10, ja, Wojtas, Madzia, Shillah ;) udalo mi sie namowic Kamila, na dystans mini, kto wie moze zacznie jezdzic. chwila czekania za numerkiem i badziewnym chipem na kostke. po czym ustawianie w sektorze, ponad 300osob na starcie, piekna sprawa. ustawilem sie w 4 rzedzie, jeszcze tak blisko czuba mnie nie bylo, dwa metry od mnie Andrzej K. :> przed startem starzy znajomi, Rodman "Lysa Lyda" Wycinacz, Hulaj, Bartek, i sporo ludzi z Agro. nie udalo mi sie tym razem nic kupic do jedzenia w sklepie, przetestowalem jednak dwa zeliki Penco i musze powiedziec fajna sprawa, trzeba tylko duzo popic.
po starcie dosc wasko, delikatny podjazd, skret w prawo, asfaltem kilkaset metrow i do lasu. czolowka rozciagnieta w dobre 200m. jedzie sie bardzo dobrze, czuje jednak caly czas nogi po wtorkowym!!! graniu.
pogoda wlasciwie idealna, troche slonca w perspektywie mozliwy delikatny opad deszczu. jade rownym tepem, dobre 10km w 5b strefie, po jakims czasie docieram do ludzi z ktorymi tasuje sie juz do konca. tendencja jest dobra, wyprzedzam ludzi, gdy ktos mnie mija staram sie siadac na kole i ujechac tyle i ile mozna, oraz kontratakowac. kilka osob jednak mnie mija i nic nie moge na to poradzic :>
pierwszy ciezki podjazd za mostkiem, rynna i mokry piach, chcialem podjechac niestety nie udalo mi sie minac jakiegos zawalidrogi, zmuszony wiec bylem podejsc koncowke z buta.
masa jezyn, ktore pamietalem z czesciowego objazdu kilka tygodni temu. fajne tereny, jazda nierowna laka nie jest jednak czyms co lubie najbardziej. na 10km biore pierwszy zelik, zaczyna dzialac na 15km, jade miarowo trzymajac sie 3 osobowej grupki, na kolejnym piaszcystym zjezdzie odskakuje im znacznie, i sam wyjezdzam na asfalt pierwszy dluzszy podjazd. nagle za mna pojawia sie grupka moze 7 ludzi, czub mini (troche zwatpilem to ja zgubilem droge czy oni? a moze tak ma byc?) nie przestudiowalem zbyt dokladnie mapy, zwolnilem wiec troche po jakims czasie odbijajac w prawo, widze przed soba kolejnych ludzi, jade wiec dobrze - tyle tylko ze jaki dystans? generalnie podczas trasy nie mialem watpliwosc gdzie jechac, oprocz jednego miejsca gdzie nagle z przeciwnego kierunku minela mnie grupa 4 kolesi, budzac co wieksze zamieszanie w mojej grupie, kierujacy jednak mowia ze mamy jechac tak jak jechalismy...
generalnie na trasie co jakis czas pojawiaja sie ludzie znikad, raz z lasu raz z naprzeciwka, po jakims czasie przestaje na to zwracac uwage.
po jakims czasie dochodzi do mnie jarekdrogbas, w wesolej 4 osobowej grupie 2mini 1giga 1 mega, zastanawiamy sie czy wszystko jest ok, strzalki sa tylko ludzi tak nie za wiele - jednak co jakis czas mijamy kolejnych zawodnikow. po kolejnej lasze piasku jarek mowi ze zlapal gume :(
co jakis czas pojawiaja sie zjazdy, nawet fajne wszystkie do zrobienia bez hamulcow, w jednym momencie jednak przecholowalem z balancem i musialem ratowac sie gwaltownym odbiciem w prawa strone, przednie kolo na sporym wychyleniu w prawo wjechalo w gleboka koleine, wypialem sie i przetoczylem po jezynach...czulem miliony igielek w prawej rece i prawej nodze, momentalnie zalalem sie caly krwia, mocno zdziwiony jej iloscia, obmywam sie drogocennym izotonikiem i jade dalej, ignorujac szczypanie. na 30km kolejny zelik, na drugim bufecie biore pomarancze oraz 2 kubki izotoniku. sil nie brakuje, przypomina sie jednak fizjologia...tym razem nie zatrzymam sie oczami wyobrazni znowu widze te 13osob ktore w trakcie "aktu" wyprzedzilo mnie w gluszycy ;)
po drodze widzialem z 5 kapci, jeden urwany hak (gdzie???), oraz zerwany lancuch. na dlugim podjezdzie po lace pary wystarcza mi na 4/5 dystansu ostatnie 30m pcham z buta, pod koniec jechalem 5km/h zobaczymy jak sie podbiega z buta - lepiej jednak podjezdzac do samego konca, lydy od razu mi spuchly po probie biegu. na plaskim fragmencie odpalam turbo boosta i przy kadencji ~100, wszystko wraca do normy.
cale szczescie ze wszelkie robactwo pochowalo sie po lesie, nie bylo gzow bombowcow a komary rowniez jakos sie pochowaly. tony piasku ala murowna goslina rowniez nie byly straszne, podjazdy wszystkie do zrobienie. jesli chodzi o okolice mysle ze wiecej z niej nie mozna bylo wycisnac, super trasa. sporo osob jednak sie pogubilo, kwestia zbyt duzej ilosci ostrych zakretow. dodatkowo start wspolny wszystkich dystansow przy takiej frekwencji rowniez byl troche wkurzajacy ale do przezycia. z jednym gosciem nie pomne numeru jechalem prawie 10km, wyjatkowo dolujaco dzialala na mnie jego technika jazdy po plaskim, tam gdzie mozna bylo wyciskalem ponad 30km/h jadac jak najbardziej ekonomicznie, gosc trzymal takie same tempo jednak zupelnie nie bylo po nim widac zmeczenie wtf! po 2-3km mialem tego dosc, albo go urwe albo cos tu jest nie tak, nadludzim wysilkiem rzeczywiscie udalo mi sie go urwac, kosztowalo mnie to jednak tyle sil, ze przez moment musialem jechac srodkiem szlaku, mroczki tuz przy granicy pola widzenia, zwiastowac mogly bliskie spotkanie z poboczem i kolejnymi jerzynami, zachomikowany kawalek pomaranczy oraz kilka (ostatnich) lykow plynu przywrocily mnie na nogi.
na ~47km ktos krzyczy jeszcze 5km, zupelnie zaskoczony, cala droge jechalem gleboko wierzac ze do przejechania mam 69km, dziwne ;) myslalem ze na ostatnich km mocno poprawie tempo, zostala jednak tylko kilka km, w tym miejscu pada V max :>
po wywrotce w jerzynach, reszte zjazdu przejechalem z kierownica wygieta o jakies 20stopni, co wkur****o mnie niezmiernie, na szczedzie na dole stal Artur kierujac w prawo, krzycze z daleka "zlap mi przednie kolo w kolana!" - po czym parkuje mu miedzy kolanami jednym ruchem prostuje kiere i jade dalej dziekujac :) scena jak z Formuly 1 :)))
ostatnie 2km jade z kolega z Agro, tuz przed meta, lykamy goscia na prostej majac na budzikach sporo ponad 40km/h, linie przekraczamy po bratersku z tymi samymi czasami :)
wojtas, zawiedziony po wycofaniu sie z maratonu, jakas infekcja :(


moja bryka, ktora znowu pieknie sie spisala :>

widzac ta scenke nie mogle sobie odmowic komenarza, tekst kolegi doroslego bikera:
- i jak bylo?
- spoko drugi bylem
(w kadrze akurat zalapal sie jakis dzieciak na 3 koleczkach, ktory finiszuje przed nim ;)

jedyne zdjecie ktore jak dotad znalazlem (jakos dziwnie na nim wygladam ;)

wspomnienia po maratonie, jak zawsze barwne :)

fota z Kamilkiem przed startem ;)

podsumowujac:
+ organizacja bardzo dobra, biorac pod uwage pierwszy maraton nawet wzorowa,
+ oznaczenia bardzo dobre
+ trasa zbyt kreta, za duzo zakretow i miejsc gdzie potencjalnie mozna zabladzic
+ kulturka jak zwykle, po drodze same znajome twarze
+ na starcie zelik (niech sie konkurencja uczy), niestety mi sie nie dostalo w pierwszym podejsciu
+ imprezy towarzyszace (6!)
+ makaron 1klasa
+ pomiar czasu chipem
+ zabezpieczenie trasy


- sporo miejsca na lewe akcje i skracanie tras, jesli ktos wiedzial jak jechac :( nie wiem jednak w jakim stopniu bylo to uskutecznianie
- ekipa od pomiaru od kazdego uczestnika przekraczajacego mete, zbierala info jaki dystans...wtf!
- brak myjek
- brak wynikow online (jak dotad)
- chipy na kostke
- tylko 2 punkty kontrolne
- gdybym "troche" nie nadlozyl drogi moglbym liczyc chociaz na dyplomik :>
- przez lekko 1,5km/h licznik nie zliczal mi dystansu ;/

+/- bufety (za duze kawalki pomaranczy :>)

nr: 259
dystans: MEGA
Open 26/92
M3 7/27
czas oficjalny: 2:21:12 strata 16:39
czas z licznika: 2:20:24

ps. jakies jaja sa z wynikami, dziwne miedzyczasy. nagle miejsca w kategorii sie zmieniaja...

strefa: 4
wysilek: 8
samopoczucie: 5

Dane wyjazdu:
66.70 km 61.00 km teren
04:51 h 13.75 km/h:
Maks. pr.:53.70 km/h
Temperatura:32.0
HR max:185 ( 94%)
HR avg:158 ( 81%)
Podjazdy:2180 m
Kalorie: 4270 kcal

01.08 POWERADE Głuszyca

Poniedziałek, 2 sierpnia 2010 · dodano: 02.08.2010 | Komentarze 5

tym razem do gluszycy wybralem sie z Pawlem i jego dziewczyna - transitem. W sumie pierwszy raz jechalem transitem ponad 170km/h. we wroclawiu zabralismy ... bagaz toi-toi'a ;)
niezle obladowani dojechalismy w koncu do Sierpnic a tam..kogoz to nie bylo ;>
Maks, Zbychoo, JPbike, Marc.
Po drodze udalo sie jeszcze wciagnac makaron (ostatnie 6 posilkow to tylko makaron). Udalo sie jeszcze zorganizowac stopery do uszy, podobno jeden ze wspolspaczy mial niesamowicie chrapac, a ja niestety jestem na to dosc wyczulony ;)
nastepnego dnia pobudka i w slamazarnym tepie zjazd 9km do gluszycy na miejsce startu. na miejscu spotkalem kilka osob z Agro, + Wojtasa bylem przekonany ze wpadl z rodzina po drodze i jakos tak zapytalem czy ma gdzie rower ;>
start i powoli stawka do przodu, o dziwo nie szarpnalem az tak mocno jak to mialem w zwyczaju, powoli przepychalem sie do przodu, pierwszy podjazd jest kure**ko dlugi, a tak naprawde zaczyna sie gdy konczy sie asfalt. w zeszlym roku po 7km mialem juz pierwszego kapcia. o dziwo bardzo dobrze mi sie podjezdzalo, wyprzedzalem nawet sporo osob. w pewnym momencie utkwilem w cizbie jadac naprawde wolnym tempem, gosc jadacy przede mna na koszulce widnial napis "Orzel" jakos nie palil sie zeby mnie puscic, krzyknalem wiec Orzel dajesz po czym nagle zerwal sie chlopak i lyknelismy w ciagu 20sec z 15 osob :> nie ma jak motywacja.
tuz przed pierwszym wiekszym zjazdem dogonil mnie Wojtas. na dlugich lagodnych podjazdach robi mnie jak chce :> ja z kolei nadrabiam na zjazdach i plaskich fragmentach. w zeszlym roku dopadl mnie jakies 2km wczesniej z tego co pamietam :)
dosc wczesnie bo juz w granicach 9km pojawia sie najniebezpieczniejszy zjazd calego maratonu, szeroki szutr i miliardy malych kamyczkow. po kilkudziesieciu metrach mam juz odpowiednia predkosc i zaczynam wyprzedzac ludzi, to wlasnie tutaj v max - 54km/h, podczas tego zjazdu byly dwa krytyczne momenty, w pewnym momencie poczulem ze trace panowanie nad przednim kolem a niebezpiecznie zaczal zblizac sie lagodny luk, zaczalem delikatnie hamowac, udalo mi sie wyprowadzic rower z poslizgu ponad metr wyjechalem ze wyznaczonej sciezki. drugi moment troszke mnie wystraszyl tym razem tylnie kolo odbijajac sie od pobocza podczas wyprzedzania wpadlo w poslizg, udalo mi sie skontrowac kierownica niemniej jednak dobre 15m jechalem bokiem delikatnie podcinajac dziewczyne przede mna. co prawda tylko delikatnie ja "puknalem" - bez skojarzen, ale kolezanka sie dosc wystraszyla. kulturalnie przeprosilem kilka razy i pojechalem dalej. na dole jakas grozna kolizja, jakas inna dziewczyna zlamala reke :(, najbardziej jednak wkur***wila mnie ratowniczka ktora stanela na srodku drogi i zaczela rozganiac ludzi, przez kazdy widzial co sie dzieje, a babka stwarzala dodatkowo niebezpieczenstwo przy takim podlozu i takiej predkosci nie da sie po prostu zahamowac.
po kolejnym podjezdzie zjazd single trackiem, w zeszlym roku ktos mi wjechal w tylnie kolo, co w polaczeniu z zaklinowanie lancucha pod najmniejsza koronka spowodowalo jego wygiecie i w efekcie koniec mojego udzialu. z ulga zjechalem calosc, z lancuchem w dalszym ciagu na wlasciwym miejscem :>
przejazd laka, i pierwszy bufet. porwalem butle i do kieszeni. pare kilosow dalej znowu dochodzi mnie Wojtas, chwilke jedziemy wspolnie, jednak pojawia sie znowu nuzacy lagodny podjazd i zostaje sam. w ostatecznym rozrachunku dostaje od niego z 11mim, w tym roku jestem niestety pod tarcza ;>
w okolicach drugiego bufetu, podjazd nie do podjechania, pierwszy raz schodze z roweru. wspinanie trwa niespelna minute, niezauwazylem jednak ani z przodu ani z tylu aby ktos go zrobil. drugi raz przyszlo mi zejsc na samym koncu podczas podjazdu na lace przed ostatnim zjazdem rowniez po lace na sama mete.
po drodze dwa mega strome podjzady niezbyt dlugie, ale takie akurat lubie :> zjazd tuz przed podjazdem pod stok slabo rozegralem taktycznie, zle skrecilem i wyladowalem na kamienisku, wyjechalem dopiero po dobrych kilkudzieciesiu metrach na sciezke po prawej wzdluz laki, mniej wiec od polowy wbilem na lake i juz bez hamulcow na sam dol. i rozpoczela sie wspinaczka bardzo duzo ludzi, darowalo sobie podjezdzanie, mimo wszystko jadac 6km/h jechalem szybciej niz najszybsi piechurzy ;)
podjazd ciagnal sie niemilosiernie, wlasciwie ten podjazd moim skromnym zdaniem byl najciezszy, grunt to determinacja.
trafil sie rowniez podjazd pod schronisko, pomimo tego ze troche bardziej stromy byl jednak po asfalcie nie bylo az takiej walki o kazdy metr, w zeszlym roku na tym fragmencie hr przekroczylo 200, w tym roku ledwo 185. z niecierpliwosci oczekiwalem na zjazd wzdluz potoku fajnym podwojnym trawersem. w zeszlym roku podczas zjezdzania chyba mi sie nie zdazylo mrugnac, a tutaj full light'cik :>

zakret 270 stopni przedni hamulec i zarzucenie tylniego kola, jak na filmie bez zatrzymywania, udalo mi sie tym manewrem przykuc uwage dwoch starszych turystow ;)
po kilku km kryzysik w postaci nieodpartej potrzebie, znalezienia ustronnego miejsca, chyba przegialem z tym nawadnianiem. taka akcja 10km pozniej znowu sie powtarza, z tego co skrzetnie zanotowalem wyprzedzilo mi lacznie w tym czasie 14 osob z czego 5 juz nie udalo mi sie dojsc ;/
wlasciwie dalsza trasa bez jakis wiekszych emocji, podjazd pod sowe jak zwykle cudowny, kluczenie miedzy kamerdolcami i korzeniami piekna sprawa. pozniej zjazd chyba moj ulubiony z calej trasy maratonu.
kilka km dalej dwa bufety i brak oznaczen, dziwna sprawa, Pani z bufetu podala jednak kierunek. co prawda kolejne 400m mialem troche obaw czy rzeczywiscie dobrze jade, ale pozniej jakos mi przeszlo ;>
co jakis czas udawalo mi sie przeskoczyc pojedynczych bikerow i jak najszybciej im odjezdzac, podobala mi sie taka jazda. tetno mocno sie obnizylo, nie czulem zadnego zblizajacego sie kryzysu wiec mocniej depnalem. na 40km, ktos mi podmienil akumulatory zupelnie nie czulem mocy. jakis taki marazm towarzyszyl mi kolejne 10km nim zupelnie nagle jak sie pojawil znikl. mysle jednak ze dwie morele co 5km, to troche za malo. zapewne na 40km zuzylem wszystko co mialem skrzetnie odlozone przez kilka ostatnich dni. musze potestowac z innymi wynalazkami. na chalwe jednak nie moglem sie zmusic, a woze ja (ta sama) od 5 ostatnich maratonow ;>
na mete dojechalem ze sporym zapasem sil, zostawilem sobie zbyt duza rezerwe, albo zbyt spokojnie zaczalem, musze nad tym popracowac. moze jestem gotow scigac sie na wiekszych dystansach?
spodziewalem sie tetna srednie o dobre 8kresek wyzej.

luzne spostrzezenia/uwagi:
> rower mnie nie zawiodl, zjazd kolo potoku zrobilem na zblokowanym amorze, jedynie dretwiejaca prawa reka sugerowala ze cos jest nie tak
> przedni avid elixir cr - cos pieknego, hamowanie jednym palcem sila hamowania od poczatku do konca jednakowa
> wzialem ze soba detke - nie wiem po co ;>
> przydalby sie dodatkowy koszyk na drugi bidon - tyle ze nie ma miejsca ;/
> lewa stopa po 50km zaczela pobolewac w miejscu zlamania
> zero wywrotek na calej trasie, 2 podporki w zjezdzie w rynnie
> kupic wiekszy protektor do przodu i cos szerszego do tylu
> popracowac nad rozkladem sil

samopoczucie: 5
strefa: 4
zmeczenie: 8

dane oficjalne:
4:55:11 strata do leader'a 1:41
open: 179/412 /dodatkowo 35osob nie ukonczylo maratonu/
M3: 53/133
*fotki wkrotce*

Dane wyjazdu:
50.00 km 41.70 km teren
02:01 h 24.79 km/h:
Maks. pr.:53.10 km/h
Temperatura:18.0
HR max:186 ( 95%)
HR avg:171 ( 87%)
Podjazdy:647 m
Kalorie: 2207 kcal

18.07 Skoda "Popelina" Maraton w Gnieznie

Niedziela, 18 lipca 2010 · dodano: 18.07.2010 | Komentarze 8

***znowu "super" bikestats.pl wcielo mi wpis podczas proby zapisu, moze jakis lebski admin zajmie sie tym, zamiast uskuteczniac taka popelina na wydawaloby sie duzym vortalu...***

na dzien dobry zaspalem jakas godzinke, szybko sie jednak ogarnalem, na sniadanie makaron z brokulami. zebralem sprzet i w droge, dojazd w niecala godzine.
od rana jednak lalo, temperatura w granicach 20stopni, przyzwyczajony do 30 kilku stopniu normalnie marzlem. od Miga szybciorem zabralem numer i chipa (na kostke wtf!). kolejna godzine przesiadzialem w samochodzie ogrzewajac sie i sluchajac trojki.
ustawilem sie gdzie w polowie sektora, po krotkiej chwili dolaczyl do mnie Rodman z ogolona jedna lyda ;) 3 minuty przed startem poczulem nieodparta potrzebe, pobieglem w poprzek rynku i oznaczylem kilka kublow na smieci, po czym z powrotem do sektora w kilka sekund przed startem.
tzw. starty ostre zawsze mnie irytuja, nie bylo inaczej i tym razem. podczas petli po miescie, jakis samochod wbil sie w peleton, fuksem lewa strona uniknela czolowki...inni znowu maksiarze spowodowali krakse 600m za rynkiem, wyprzedzajac chodnikami.
po starcie ostrym widzialem jakies 20kilka osob z samego czuba tempo jak zwykle mocne. blotko na trasie nie bylo jakies powalajace, i musze przyznac jestem nawet zadowolony z race kingow, jechalo sie na prawde dobrze, troche lapaly bloto, ale pozniej zwykle mozna je bylo oczyscic w trawie badz zwirze. na 6km doszedl mnie Rodman, i dalej gdzies pomknal. a ja zaczalem systematycznie przeskakiwac z jednej grupki do drugiej.
na otwartej przestrzeni probowalem zawsze zalapac sie na jakis pociag, wialo straszliwie, na 10km przestalo mi byc zimno, przestalem rowniez zwracac uwagi na piasek w oczach - zostawile okulary w domu ;)
wiekszosc podjazdow udawalo sie robic z blaciku, zjazdow raczej nie bylo, oprocz jednego nawet korzenistego, na ktorym zaliczylem glebe unikajac wbicia sie w kolesia ktory akura wrocil na trase w momencie gdy go mijalem ... coz sa i tacy.
zenujacy bufet na rozjezdzie mini, mega/giga kubki z woda...porwalem kubek wlasciwie nie wiem po co, chyba z przyzwyczajenia. po rozjezdzie to juz jedna wielka szopka jesli chodzi o oznaczenia trasy. doszedlem wiekszy pociag z 11 ludzi, wdrapalem sie do czuba i wiozlem sie bezczelnie na czwartek pozycji przez pare km, ladna srednia 30 i wiecej w terenie, pozniej jednak zaczelo tempo troche siadac. dalem dluga zmiane i nie zauwazylem jakies smiesznego skretu, wbilem prawie 100m w prosta z glebokim piachem - po hamplac i powrot wlascie w trupa, dogonilem pociag ale przez kolejne 2kilometry dochodzilem do siebie po gonieniu na pedalach, wyprzedzilem jakies 15osob, tetno 5b przez prawie 2minuty. pozniej kolejna trasa w lesie, gdzie jak sie okazala jakis skurwysyn pozmienial oznaczenia i czesc usunal, wjechalismy juz troche wiekszym peletenie jakies 17osob 300m w las, po czym znowu hamuje i mowie "tedy nikt nie jechal" - ale bylem pewien ze tak wlasnie wskazywal drogowskaz...w drodze powrotnej zbieramy kolejne 20 osob (w szczytowym momencie jest nas ze 40), nie wiem czy to akurat moja grupa ale mniej wiecej tak to wygladalo :> fota z za pozwoleniem (mam nadzieje ;>) http://tomicki.bikestats.pl/

i zaczyna sie prawie 3km bladzenie, zero oznaczen. drzemy sie do okolicznych ludzi (dobrze ze byly jakies chalupy) czy jechali tedy jacyz kolarze, okazuje sie ze tak. po na samym koncu jakis dziadek kieruje nas w koncu na trase, w peletonie slysze wlasciwie same "ku**y" w sensie przeklenstwa :>
nie ukrywam ze mega mnie to wkurzylo, sporo pozycji open i samej kategorii stracilem wlasnie z tego powodu ;/
od 40km, czuje coraz wieksza moc, po drodze zjadlem 2 sliwki w czekoladzie od Rodmana ;>
im blizej Gniezna tym wiecej wstazek, strzalek nie mniej jednak nic nie zatrze wrazenia po wczesniejszej wtopie - na mecie ludzie sie smieja ze prowadzacy koles na motorze tez pogubil trase.
w tym miejscu chcialbym rowniez zwrocic uwage na lokalna grupe kolarska z gniezna, wspolorganiztorow maratonu, ktorzy w pedalski sposob skracali sobie trase, 2 typow przyuwazylem gdy nagle wylonili sie z krzakow i jakby nigdy nic jechali sobie dalej...
w zeszlym roku trasa bylo o wiele bardziej ciekawsza, w tym roku poprowadzili ja znacznie dalej od jeziora - wiecej asfaltow, mniej podjazdow, praktycznie bez zjazdow. sporo jazdy w peletonie (co czasem jest nawet fajne).
15km jechalem z jakims mlodym gosciem, dajac mu dlugie zmiany, jechalo sie naprawde fajnie.
pod koniec dogonilem kolege z Agro, przyjechal 10sek przede mna ;> Generalnie mnostwo koszulek z Agro, fajny widok :)

ostatecznie biorac pod uwage dwa epizody zwiazane z nadlozniem drogi, wynik calkiem ok, znaczna poprawa w stosunku do zeszlego roku. dodatkowo jazda super wydolnosciowa podobalo mi sie, nie bylo zadnych sensacji odcinania pradu
itp, realnie patrzac mysle ze wynik lepszy nawet o 7minut byl w zasiegu reki.
(na drugim pomiarze bylem 5 w kategorii, pozniej zaczelo sie bladzenie, zatrzymywanie szukanie drogi).
podczas bladzenia dalem mega mocna zmiane, i dobrze ze po jakims czasie zaczely sie single tracki, dosc mocno zaczalem sie palic biorac caly wiatr na twarz, bardzo mi zalezalo zeby odrobic ile tylko mozna, a ludzie nie za bardzo kwapili sie do pociagniecia, caly czas wkurzeni na organizatora.

generalnie jesli ta impreza bedzie szla w tym kierunku, to byl to moj ostatni wystep na niej, szkoda nerwow. nie rozumiem rowniez dlaczego zrezygnowali z objazdu jeziora tym zajebistym trackiem. zalaczam rowniez szczere wyrazy pogardy dla gnieznienskiego klubu kolarskiego - oby tak dalej, w Pekinie napewno czekaja na takich jak wy.

na zakoncznie mily akcent, tour de france na plazmie u Rodman'a ;)

MEGA
numer 384
open 48/120
M3 - 10/34
oficjalny pomiar: 2:02:42 strata strata do leadera 0:17:17
wysilek: 7
strefa 5a

Dane wyjazdu:
56.80 km 50.30 km teren
02:54 h 19.59 km/h:
Maks. pr.:47.90 km/h
Temperatura:35.0
HR max:189 ( 96%)
HR avg:169 ( 86%)
Podjazdy:1680 m
Kalorie: 3104 kcal

11.07 Połczyn-Zdrój Maraton

Niedziela, 11 lipca 2010 · dodano: 11.07.2010 | Komentarze 4

zapowiadal sie straszny upal, pobodka kolo piatej Magda wyrazila chec (o dziwo) wybrac sie na maraton. tym razem w podroz ruszam z Mafia. Po malzm bladzeniu i prawie godzinnym bladzeniu ruszamy na trase. wszyscy wala nad morze ruch bardzo duzy. w okolicach 07:00 jest juz 30stopni!
dzien przed maratonem hektolitry plynow, makaron i pomidory ;) w samochodzie obalam 1l yerba mate - piekna sprawa.
w granicach 09:00 docieramy do polczyna, jest juz 33stopnie, przed szkola redaktor Kurek wylapuje z listy mistrzow europy w kajakach, kolarzy z minionych dekad, standard ;)
podczas rejestracji szopka, okazuje sie ze trzeba wplacic kaucje za chip'a - a nie bylo o tym mowy w regulaminie. dodatkowo niejaki gogolewski robi awanture podczas wydawania numerkow, biedna pani wydaje sie byc oniesmielona prostakiem ktory robi z siebie nie wiadomo kogo...
w koncu odpbieram numer startowy i chipa oraz...zestaw startowy kubek + 2x0,5 Polczynianke :)
chwile pozniej czerwono na parkingu, mnostwo ludzi z Agro Team'u.
na starcie spodziewalem sie 300ludzi a staruje jakies 140 jak sadze. zdecydowana wiekszosc dystans mini.
dzien wczesniej przegladalem profil, i lekkie zdziwienie skad oni maja takie gorki?

...a jednak troche maja.
po rundzie honorowej 15minut stania w 35stopniach celsjusza, na trase wzialem jeden bidon, ale w zoladku ze 2l plynow.
po starcie delikatnie po asfalcie standardowo pod 40km/h. i od razy 3podjazdy w stylu XC, na drugim garbie ludzie juz nie daja rady i zsiadaja z rowerow, widze jak ucieka czolowka, wkurzylem sie rama na bark i podbiegam, mijajac scierniskiem. 3 garbik podjechany bez niespodzianek.
po 3 garbie zjazd i mega niespodzianka, wjazd w las i super single track w poprzek zbocza, trzeba przyznac nachylenie moglo sprawic troche klopotow przy manewrowaniu miedzy drzewami, co jakis czas maly wawozik z rzeczka, korzenie itp, duzo ludzi znowu prowadzi rower ciezko sie wyprzedza. w koncu zwirowy podjazd, o dziwo bardzo dobrze mi sie kreci na srednie tarczy, tetno jak zaczarowane niechce zejsc ponizej 180, powiedzialem sobie ze tym razem bardziej zaufam organizmowi niz pulsometrowi, wiem ze zbyt dlugo z taka srednia nie pociagne a jednak robie w tetnie ponad 180 prawie 15km, pozniej juz staram sie uspokoic.
trasa mega zarosnieta, jazda w wysokiej trawie, koleinami, kocimi lbami, piaskiem i czego tylko dusza zapragnie. nawet bloto sie znalazlo (sic!). gdzies do 35km jeszcze co jakis czas udaje sie dojsc do zawodnikow z przodu pozniej jednak roznice sa zbyt duze, jade praktycznie sam. na kazdym "bufecie" zatrzymuje sie laduje bidon do pelna dwa kubki na plecy, 3 do gardla pomarancza i w droge. na pewnym podjezdzie dochodzi mnie Gosia jadaca Giga, na podjazdach robi mnie jak chce, staram sie trzymac kolo. przez kilka km trzymam kolo i udaje mi sie naprawde odpoczac, zjazdy i plaskie fragmenty ida mi znacznie lepiej. w pewnym momencie musze sie zatrzymac za...potrzeba ;) troche za duzo jednak wypilem. nerwowo odrabiam strate i jedziemy az do rozjazdu mega/giga. Podziwiam wytrawalosc ostatecznie kolezanka staje na podium :)
trasa miejscami fatalnie oznaczona i w koncu staje sie, gubie trase docieram do miejsca w ktorym juz bylem, wtf! pytam sie goscia ktory akurat stoi na rozjedzie
"jak to mozliwe ze znowu tu jestem, przeciez nie mialo byc petli?"
okazuje sie ze gosc ktory zabezpiecza trase nie za bardzo wie jak trasa jest poprowwadzona, wkurzony wracam okazuje sie nie musze nadrabiac zbyt wiele jakies 1,5km, oznaczenia szlaku co prawda sa widoczne ale dosc gleboko w lesie, nie zauwazylem wczesniej. staram sie nadrobic stracony czas ale pojawia sie kolejny zwirowy podjazd.
po jakims czasie slysze trzask, galezi po prawej stronie i centralnie 20m przede mna na droge wpada dorodny jelen z zajebistymi lopatami :) nie ukrywam ze nie za bardzo wiem co robic, poprzez strate 1,5km w oddali za mna widze jakis kolarzy, przez chwile mierze sie z jelonkiem spojrzeniami (wyglada na nie mniej zaskoczonego niz ja ;) po czym czmycha spowrotem do lasu, w miejscu z ktorego sie wylonil ;)
od 40km mozna przycisnac staram sie przyspieszac na kazdej prostej, a zjazdy pokonywac oszczedzajac haulce ostatnie 15km, jade totalnie sam. generalnie na trasie pustki.
po drodze miliony galezi wkrecajace sie w szprychy tylnia przerzutke, raz centralnie zmielilem w tylnim kole galaz grubosci palca, z 24szprychami i jakimis "odwazonymi" sztukami, zapewne reszte maratonu pokonalbym z buta.
ze startu jestem nawet zadowolny mysle ze moglbym urwac jeszcze z 4minuty w zwiazku z nadlozeniem drogi, gdybym rowniez niefortunnie nie utknal na 2 garbie zapewne rowniez byloby lepiej.
rzeczywiscie technicznych kawalkow ciezko byloby sie doliczyc, jednak totalnie rozwalona nawierzchnia dawala w kosc.

dostalem dyplom oraz fajny medal, pierwszy raz w zasiegu pudla :) a moglo byc znacznie lepiej.
dodatkowo w tomboli wygralem detke, ktora udalo mi sie wymienic na miod, od kolegi z team'u ;)
po maratonie spotkalem Rodman'a i Hulaj'a ktorzy rowniez zalapali sie w rejony pudla.
po przyjezdzie na mete zamienilem kilka slow ze slawetnym redaktorem, na michalkach jest szansa ze doczekam sie zapowiedzi ;)))
za rok wybiore sie na bank jeszcze raz.
(powinienem byc ujety na kilku zdjeciach, jak tylko zostana opublikowane dodam je)

samopoczucie: 5
zmecznie: 8
strefa: 4

przewyzszenie 1680m

open 15
M3(6)
czas oficjalny 2:55:06

Dane wyjazdu:
71.70 km 67.80 km teren
03:07 h 23.01 km/h:
Maks. pr.:43.50 km/h
Temperatura:35.0
HR max:186 ( 95%)
HR avg:166 ( 85%)
Podjazdy:568 m
Kalorie: 3108 kcal

04.07 Powerade Murowana Goślina

Niedziela, 4 lipca 2010 · dodano: 04.07.2010 | Komentarze 7

Od 3 dni laba, mysle ze moglbym jeszcze spokojnie ze dwa dni pokrecic przed maratonem. Od 08:20 na nogach, na sniadanko makaronik z grzybami i kilka bananow, dodatkowo termosik z yerba mate :>
wyjechalem troche po 09:00 tankowanie i dluga do murowanej gosliny. przez miasto przejechalem w miare szybko, w glosnikach Megadeth - jest dobrze. przed murowana goslina objazd, podjezdzamy na rynek od tylu - w koncu zajebisty parking masa miejsca i bliziutko na mete.
dzisiaj stwierdzilem ze nie biore ani detki ani pompki, licze na UST ;) wzialem jednak rozkuwacz. ustawiam sie mniej wiecej w polowie sektora, po jakichs 15minutach ruszamy, staram sie trzymac wewnetrznej strony, zaraz po zjezdzie z asfaltu czeka pierwsza wieksza kuweta. bylem jednak tak bardzo zaaferowany wyprzedzaniem ze znalazlem sie na zewntrznym torze. nie da sie jechac - rower na ramie i przebiegam w poprzek trasy do krawedzi lasu, tu juz sie da jechac, wkrotce docieram do waskiej sciezynki wzdluz piaskownicy, pelnej...rozbitych butelek.

kilka osob lapie tutaj gume. pozniej juz swojskie widoki, plaskie ubite dukty, czasem piasek. teren taki znam doskonale ze swoich treningow praktycznie 90% tras wyglada w ten sposob. jedzie mi sie bardzo dobrze.
staram sie jechac jak najszybciej nierzadko przekraczaja 36km/h, tetno w granicy 170, licze ze bedzie to moje srednie tetno w dniu dzisiejszym.
po 6km piasek w oczach przestaje mnie denerwowac wiem ze nic z tym juz nie zrobie. co 3km musze brac lyk izotonika, kurz dociera wszedzie. co ~7km plasterek ananasa, wzglednie morela. zabralem kilka batonow nie mam jednak zupelnie ochoty sie za nie zabierac. nie ma kiedy ;)
po jakims czasie podlacza sie pod moje kolo kilka osob, robi sie ladny pociag po jakichs 2km zaczyna mnie draznic ze tylko ja ciagne towarzystwo, zmienia sie ze mna jeszcze jeden gosc na dzwoniacym fullu, zmiany sa jednak krotkie i slabe. po kolejnym kilometrze staje na pedaly i uciekam sepom ;) generalnie caly czas udaje mi sie wyprzedzac, poza krotkimi epizodami jade samotnie.

na pierwszym bufecie biore butle powerade'a i pomarancze, troche za duzo i za szybko wypijam calosc, kolejne 3km jedzie mi sie dosc ciezko, na szczescie jednak po jakims czasie wszystko wraca do normy.
znow zaczynam krecic dosc mocno, troche narzekalem na RK ale naprawde zdaly egzamin spiewajaca. tna piasek jak wode.
kilka razy sie zakopalem mocno wytracajac predkosc i pozycje - trase jednak przejechalem plynnie. ze dwa razy zmuszony bylem podbiegac w kuwecie na samym poczatku w poprzek trasy i gdzies na 35km, kilkanascie metrow krawedzia lasu.
gdzies okolo 42km mija mnie czolowka giga, akurat trafil sie fragment z piachem zadowolny cisnalem ~28km/h bardzo szybko minal mnie 4osoby pociag mysle, ze jechali spokojnie 32km/h.
generalnie od tego momentu, fragmenty z piachem zaczely mnie dziwnie szybko meczyc, dodatkowo zbyt mocno zaciagnalem rzepy w lewym bucie i zaczelo mnie "napier...c" srodstopie, znany bol z hokeja na lodzie ;)
jade jednak dalej. od tego jednak momentu wiecej ludzi mnie wyprzedza mnie sie to udaje.
na ostatnim 2 bufecie tankuje do pelna i kolejna pomarancza. zbliza sie dziewicza gora, zaczynam ze sredniej tarczy, po jakims czasie zrzucam na najmniejsza, odczulem chwilowy zanik mocy. killera przejechalem tak ze praktycznie go nie zauwazylem ;) kilkaset metrow dalej widze jak jakis gosc chamsko zajezdza pewnej dziewczynie droge, ani przepraszam ani nic, kolezanka zaczyna sie wkurzac - co zrozumiale, mijajac ja rzucam tylko zeby oszczedzala oddech a do
kolesia kilka slow ad. stosowanie slowa "przepraszam". dalej jest juz mega nudno, troche jazdy po trawie, piasku, fragmenty asfaltu i tu od razu 40 na budziku. kolejny dluzszy fragment z piaskiem na ktorym troche trace. i dalej bez specjalnych emocji az do murowanej gosliny, kuwete omijam jadac lasem, ostatni kawalek asfaltem to sprint lykam jeszcze kilka osob i jestem na miejscu. wskazanie licznika rozni sie od oficjalnego czasu tylko jakies 20sec.
biore kilka poweradow, butelke wody i myje twarz, generalnie u ludzi widac same bialka oczu ;)
po jakims czasu spotykam Wojtasa, bedziemy mieli bardzo podobne czasu (ostatecznie okazuje sie ze porobil
mnie o 43sec ;> - tendencja jest jednak dobra) pozniej pojawia sie Klosiu ze zmienionym fryzem, Rodman, JPbike
na focie ja JPbike i Klosiu w nowym fryzie :> zdjecie robil Wojtas :)

zdaje sie ze DMK oraz Max.
Redaktor Kurek bryluje non stop wiedza, znajdujac na liscie bylych kolarzy (w tym mistrzow swiata z daaawnych lat :>)

-martwi mnie dosc niskie tetno srednie - powinienem spokojnie dac rade przynajmniej utrzymac 170
-w sumie nie bylo gdzie zrobic hr max'a, na trasie jednak hr max rowniez niski 186
+offset i wysokosc siodelka sa optymalne, nie bola mnie jakos specjalnie kregoslup
++wysokosc 17,5cm, offset 7mm od wskaznika

strefa: 4
wysilek: 8
samopoczucie: 5

dane oficjalne:
nr. 4170
162open/384
59(M3)/125
czas: 03:07:47.849 /39:42 straty

Dane wyjazdu:
47.60 km 42.00 km teren
04:10 h 11.42 km/h:
Maks. pr.:59.70 km/h
Temperatura:16.0
HR max:189 ( 94%)
HR avg:164 ( 82%)
Podjazdy: m
Kalorie: 3740 kcal

19.06 Miedzygorze

Niedziela, 20 czerwca 2010 · dodano: 20.06.2010 | Komentarze 5

przyjechalismy wraz Wojtasem dzien wczesniej do Siennej. Mega kolacja, i spac w okolicach 2:00.
Sam dojazd dosc ciezki, padalo non stop - raz mielismy dosc sliska sytuacje na drodze na szczescie wszystko skonczylo sie dobrze :>
Po rewelacyjnym sniadaniu, znajomy Wojtasa, nom omen Wojtek wywiozl nas na przelecz po czym zjazd az do mety jakies 9km /~350m przewyzszenia/, po drodze zaliczylem efektowne OTB, ze szpagatem na kierownica. przednie kolo wjechalo w niepozorna kaluze, ktora okazala sie otchlania bez dna, na dokladke dostalem siodelkiem w glowe ;>
Po drodze szlak przeciela nam niespiesznie parka... lani z jeleniem :)
Po dojechaniu na mete, generalnie wygladlismy jakbysmy juz ten maraton ukonczyli ;>
Przed startem udalo mi sie jeszcze zawadzic o serwis, tradycjnie problem ze wrzucaniem zolwia ;/ cos mi tam ustawili i przez pierwsze ~7km bylo ok, pozniej tradycyjne &***jace problemy ze zrzucaniem na najmniejsza tarcze.
Ustawilismy sie przy koncu jakies 10m przed startem. tym razem stwierdzilem ze nie szaleje na poczatku, co jak sie pozniej okazala i tak nie mialo znaczenia ;>
zaczelismy sie przebijac do przodu, po moze 1,5km, wojtas wyrwal do przodu, dosc dlugo mialem go w zasiegu wzroku jednak tepo ustawil wysoko ;)
krecilem swoje powoli wyprzedzajac i bedac wyprzedzany, na pierwszym zjezdzie tradycjnie znowu minalem sporo ludzi, by rowniez tradycjnie stracic przewage na kolejnym podjezdzie.
staralem sie nie szarzowac pamietajac o najdluzszym podjezdzie, po 14km. w momencie gdy zaczal sie najdluzszy podjazd zaczela sie moja meka, po prostu jeszcze takich bolow krzyza nigdy nie mialem. praktycznie co 100m musialem przyjmowac roznego rodzaju gimnastyczne pozy aby choc na chwile odciazyc kregoslup, stawac na pedaly przy nieco ciezszym przelozeniu, i mnoswo innych mniej lub bardziej dziwnych zabiegow. trwalo to jakies 10km, raz musialem zejsc i przejsc z rowerem jakies 15m czulem ze kilka obrotow korba wiecej i juz nigdy nie bede mogl sie wyprostowac. kazdy zjazd okazywal sie zbawieniem dla kregoslupa. profil tradycjnie przesuniety o jakies 4km, po minieciu 20km podjazd zaczal mi sie jeszcze bardziej dluzyc o ile to wogole mozliwe.
Po minieciu Snieznika i dalszym zjazdem w dol pobilem rekord predkosci na tej trasie, skromne 59,7km/h. bardzo mi sie podobalo, chociaz caly czas mialem wrazenie jakby te trasy byly zbyt szerokie ;>
Po drodze sporo ludzi z problemami z detkami, na zjezdzie za snieznikiem, minalem goscia ktory jechal bez lancucha...;> nie wiem czy to awaria i po prostu zjezdzal czy tez nie zauwazyl.
Chwile po drugim bufecie, zauwazylem jakas dziewczyne z urwanym hakiem przerzutki, co za pech :(
po ostatnim dluzszym podjezdzie pod drugi bufet, zaczal sie kawalek w stylu "Dun tanczy z rowerem na blocie" - o ile wczesniej musze powiedziec nie mialem zadnych zastrzezen do Race Kingow o tyle ten kilku km kawalek wkurzal mnie nie samowicie, opona napedowa robila co chciala. na szczescie pogodzil mnie kolejny lightowy podjazd, dzieki ktoremu udalo mi sie na chwile zapomniec o kregoslupie, ale za to pojawil sie stary bol w glowie miesnia przysrodkowego prawej nogi ;) i pomysle ze juz tak dawno sie nie widzielismy.
po jakims czasie zaczal sie jedyny chyba ciekawszy zjazd z kamerdolcami, korzeniami i innymi rzeczami na drodze ktore bardzo lubie :)

kilkaset m przed progiem, ktory dosc ciezko bylo pokonac z przodu spotkalem Max'a, kilka km wczesniej wymienilismy rowniez uprzejmosci ze Zbyszkiem.
chwile pozniej po dluzszym plaskim zjezdzie pojawil ostry trawers w gore, po blotku i osuwajacej sie ziemi. nawet podchodzac z buta bylem mijany przez innych wprowadzajacych ;)
trzeba popracowac na dlugimi podjazdami zdecydowanie to moja najslabsza strona, krotkie stromizmy ida mi bardzo dobrze gorzej z kilku kilometrowymi podjazdami.
oprocz jeszcze jednego podejscia z buta pomiedzy drzewami nie dzialo sie nic specjalnego na trasie. dosc monotonnie szerokie szutrowe dukty.
przez uporczywe bole plecow nawet za bardzo nie rejestrowalem zbyt wnikliwie widokow dookola.

Podsumowujac, jestem bardzo nie zadowolony ze startu, balem sie ze przez "zakwasy" z poprzedniego wtorku bede mial problemy na trasie, rano co prawda czulem delikatnie lydki, jednak nic to w porownaniu z tepym bolem kregoslupa. stwierdzilem ze chyba pora dac szanse jakies szerokiej gietej kierownicy i potestowac coz jakims krotszym i wyzszym mostkiem, jazdy z takimi bolami napewno przyjemna bym nie nazwal. musze rowniez pomyslec co by tu wymyslec na biedne w moim wykonaniu dlugie podjazdy, cwicze sporo krotkich interwalowych podjazdow jednak oczywiscie przy dluzszym monotonnym wysilku w niczym mi to nie pomaga.
na koniec zalow kolejny temat, co tu zrobic z nieszczesna przednia przerzutka, nikt jej jeszcze nie ustawil tak jak nalezy, moze musze ja wymienic?
generalnie jak dotad najgorszy moj start jak sadze, oczywiscie niczego nie zaluje :)
tetno srednie rowniez nie zachwyca, zrzucam to jednak na karb kregoslupa, po maratonie nie czulem sie specjalnie jakos zmeczony, brak mozliwosci przyjecia wygodnej pozycji wystarczoajaco mnie demotywowal :(

po maratonie zrobilismy jeszcze jakies 10km, z czego 4km to kolejny podjazd ;> oraz 2km zjazd 2min 54sec, vmax: 66,6km/h :>

oczywiscie na zakonczenie wielkie podziekowania dla Wojtas'a za kwatere, doborowe towarzystwo oraz wspolne przejazdzki przed i po maratonie, nie moglbym nie wspomniec rowniez o wszystkich dysputach na tematy wszelakie :). swietne tereny, pozostal tylko zal ze trzeba oposcic te tereny, i wracac do wielkopolskiej "patelni".

(21.06.2010) dodam jeszcze kilka zdjec :)

strefa: 4
wysilek: 8
samopoczucie: 2

oficjalne dane:
czas: 4:16:18 strata 1:55:10!
open: 291
kategoria: 104/143

przewyzszenie 1740