Image Hosted by ImageShack.us

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi DunPeal z miasta Poznań. Mam przejechane 6689.58 kilometrów w tym 4097.30 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.55 km/h.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy DunPeal.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
48.70 km 34.60 km teren
03:00 h 16.23 km/h:
Maks. pr.:61.70 km/h
Temperatura:24.0
HR max:181 ( 90%)
HR avg:160 ( 80%)
Podjazdy:22700 m
Kalorie: 2431 kcal

19.09 Maraton w Karpaczu

Sobota, 19 września 2009 · dodano: 20.09.2009 | Komentarze 4

(PO RAZ DRUGI ROBIE WPIS - ^&$$%!!! bikestats.pl)
pisze po raz drugi ten sam wpis, tym razem nie bedzie tak obszerny jak poprzedni, po prostu mi sie nie chce...
poczatkowo nie mialem zamiaru brac w maratonie, okazalo sie ze Rodman bierze w nim udzialem wiec i ja sie zdecydowalem.
pobudka 4:50 (poszedlem spac tego dnia 0:50) - cale 4h snu, odbilo sie to pozniej na mnie fatalnie.
wyjazd na rowerze na stacje (6km) i sru pociagiem do wrocka, we wrocku po kilku probach zaladowania dwoch rowerow na tylnie siedzenie Rodmanowskiej limuzyny, jedziemy do karpacza - wyjazd 8:30.
z pewna obawa, jedziemy na miejsce "0" Rodmanowska brawurowa jazda na ostatnich kilometrach pozwolila nam jednak wyrobic sie w czasie, szybka fota z trasy

10:54 staje w swoim sektorze, o 11 planowany start. sektory puszczanie co ~20sec.
jak to zwykle bywa w moim przypadku, cisne ostro od samego poczatku, po niespelna 500m juz wiem ze ten maraton bedzie walka o przetrwanie, zakwasy po wczorajszej pilce nie sa jedynie malym dyskomfortem jaki mi sie wydawal (a wlasciwie chcial wydawac), wiem ze w dalszym etapie beda musial zaplacic za lekkomyslnosc. niemniej jednak pierwszy 8km podjazd, srednie nachylenie 5%, jade rownym tepem powoli mijajac kolejnych zawodnikow, co jakis czas mija mnie szybszy pociag pod ktory sie podlaczam i odlaczam podpinajac pod kolejny wolniejszy aby sobie odpoczac, jest ok, srednia na tym podjezdzie to 16km/h. po pierwszym podjezdz mega zjazd chomontowej mniej wiecej 2,5km zjazdu, po szutrze z nielicznymi kamieniami i koleinami, i odprowadzeniami wody skosnie w poprzek drogi co 200m. na tym zjedzie jade praktycznie caly czas ponad 60km/h, mijam kolejnych zawodnikow, skracajac dystans do czolowki. w pewnym momencie tylnie kolo wpada nieszczesliwie w jakas koleina przy predkosci 60km czuje jak ucieka mi tylnie kolo, przez jakies 40m bez trakcji w tylnim kole, czuje sie jak na zuzlu, tyle ze jade z gorki 60km na budziku a jakies 50cm z mojej prawej jest juz las i inne niespodzianki. udaje mi sie jednak bezproblemo wyjsc z poslizgu, jestem z siebie dumny :> przeskakuje wszystkie rynny, staram sie to robic rowniez na koleinami, niektorzy jednak wala na wprost, jada jednak wolniej. slyszalem jednak ze jest to najlepsza metoda na zlapanie gumy, i faktycznie sporo ludz stoi na poboczu i dyma kola, podobno jednak mnie niz w zeszlym roku.
kolejny podjazd 5km srednie nachylenie 7%, srednia na tym podjezdzie to 13km/h, przepiekne widoki na panarame gor, sporo obserwatorow na calej, trasie. swietne oznakowanie w tym bufety, info o podjazdach i w koncu znaki informujace ile do mety.
kolejna wyzwanie czekalo mnie podczas przejazdu przez wawoz, tym razem nieco wolniej ~50km, czuje ze nagle oba kola traca przyczepnosc i zaczynam zsuwac sie w dol scianki jednej z kolein, balansuje rowerem i hops jestem na dole, wrazenia jakbym przez moment byl niewazki ;) jednak blad w balansie cialem i zaliczylbym pare ladnych fikolkow z finalem zapewne na okolicznym drzewie. poczatkowo nie planowalem zadnych bufetow jednak uciekajace sily zyciowe, wspomagane brakiem snu i maksymalnie zmeczone uda po wczorajszej grze w pile, nie zostawiaja mi wyboru, staje na obu bufetach 2xtankowanie na full, za kazdym razem rowniez dodatkowa butla picia obalona na miejscu + suszone ananasy lacznie z 1,5m postoju. od ~33km, uda pala niemilosierne, ostatecznie dzieje sie to o czym juz wiedziale po przejechaniu 500m, sciganie i walka z przeciwnikiem skonczyla sie dla mnie, pozostaje walka o przetrwanie i samym soba. od tego km jestem chyba najczesciej mijanym zawodnikiem na trasie, od tego momentu do 45km wyprzedzilem moze max 5osob, dwa razy zmuszony rowniez bylem prowadzic rower pod podjazdy, co normalnie oczywiscie by nie mialo miejsca ;> wydolnosciowo leze przy tetnie 163 czuje znajome ogluszajace bicie cisnienia po bebenkach, dobrze mi znane jednak w tetnie od 190 wzwyz.
pokonujac kolejne podjazdy i zjazdy zblizam sie do mety, na 38km nagle slysze metaliczne rytmiczne stukanie w tylnim kole, wtf! czyzby mi szprycha walnela. zatrzymuje sie patrze niby wszystko ok, jade dalej stukanie jednak pozostaje. o co chodzi, moze dojade to tylko 10km, po okolo 100m stwierdzam to bezsensu rozwale sobie rower, zatrzymuje sie i dokladniej ogladam. okazuje sie ze najechalem na zajebiscie wielki zardzewialy gwozdz ktory szczesciem w nieszczesciu przebil na wylot bok bieznika, w szoku wyjmuje go, detka nienaruszona chwala Bogu, gwozdz zabieram - napewno zrobie mu fotke ;) ponizej fota jaka zrobilem po przyjezdzie na mete

pare km dalej, stwierdzam dosc uzalania sie i cierpnienia, jade w trupa. zostalo moze ze 2km, wszystkie podjazdy twardo, znowu zaczynam wyprzedzac ludzi wiem jednak ze jest juz duzo za pozno, zacisniete zeby i jade jak najszybciej potrafie. przed wjazdem na ostatnie okrazenie stadionu przed meta, droge zajezdza mi merol na niemieckich blachach, proboje go ominac przodem ale koles nie zwalnia jakby mnie nie widzial, w koncu nie widzac wyjsc dale po hamulcach tuz przed macha, broniac sie przed zaliczeniem pobliskiego slupa. niemiec zdaje sie dopiero teraz mnie zauwazac, nie myslac wiele lamie mu lusterko, i pozdrawiam w mowie ojczystej kilkoma wiazankami, ktorych nie bede tu przytaczal, dopiero teraz zbiega sie kilku przedstawicieli organizatora (jak oni wpuscili tutaj samochod, wszedzie przeciez byla policja!). jade dalej, oczywiscie sprintem (sila woli, bo miesnie juz nie pracuja ;>). za meta z 10arbozow pare pomaranczy, zwalam sie na trawe, szybka fota wspomnianego gwozdzia ;> i roweru

po czym klade sie na ziemi chwile odsapnac, nie wiedziec jakim cudem budze sie pol godziny pozniej, praktycznie zscielo mnie z nog, nie mialem nawet czasu zareagowac.
najwieksza dla mnie nauczka z tego maratonu, ektremalnie zmeczone miesnie przed maratonem (mikrouszkodzenia po wczorajszej pile, ostatni raz gralem tak intensywnie w maju, moglem przewidziec ze tak to sie skonczy) elimuja cie z jakiejkolwiek walki, a brak snu dobil jedynie gwozdz do mojej trumny.

podsumowujac maraton okazal sie wielka klapa pod katem planowanej rywalizacji, udalo mi sie jednak wyciagnac cenne wnioski z tej lekcji.
mysle ze potrzebuje teraz ~tydzien na pelna regeneracje miesni ;)

ps. jeszcze raz dziekuje Rodmanowi, za transport i rzecz jasna towarzystwo - szacun bro :)

dane oficjalne:
czas: 3:06:23
generalka: 220 M2(72)

strefa: 4
wysilek: 9


Komentarze
Rodman | 17:23 poniedziałek, 21 września 2009 | linkuj Ja jednak myślę, że autorowi statów chodzi o przewyższenia a nie podjazdy, zobacz jak "abstrakcyjnie" wyglądają te 22 tys metrów ....
*relkę dałeś tak obszerną, że nic dodać nic ująć, chyba zrobię ctrl "c" - "ctrl v" ... ;-P
JPbike
| 20:52 niedziela, 20 września 2009 | linkuj Ale fajna i szczegółowa relacja :)))
Nie ma powodu do zmartwień - takie "klapowe" starty nas uczą ... następnym razem będzie lepiej :)
Maks
| 19:43 niedziela, 20 września 2009 | linkuj No nieźle mimo wszystko moje gratulacje ;)
pozdrawiam
karla76 | 15:56 niedziela, 20 września 2009 | linkuj nie nooo relacja wymiata;)szczególnie fr.
''pozostaje walka o przetrwanie i samym soba. od tego km jestem chyba najczesciej mijanym zawodnikiem na trasie''
więcej takich relacji;)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz cztery pierwsze znaki ze słowa mione
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]