Image Hosted by ImageShack.us

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi DunPeal z miasta Poznań. Mam przejechane 6689.58 kilometrów w tym 4097.30 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.55 km/h.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy DunPeal.bikestats.pl
Wpisy archiwalne w kategorii

Pulsometr

Dystans całkowity:4784.10 km (w terenie 3457.70 km; 72.27%)
Czas w ruchu:211:46
Średnia prędkość:22.25 km/h
Maksymalna prędkość:65.90 km/h
Suma podjazdów:148306 m
Maks. tętno maksymalne:224 (112 %)
Maks. tętno średnie:178 (89 %)
Suma kalorii:179129 kcal
Liczba aktywności:126
Średnio na aktywność:37.97 km i 1h 43m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
32.50 km 27.00 km teren
02:23 h 13.64 km/h:
Maks. pr.:64.70 km/h
Temperatura:14.0
HR max:146 ( 73%)
HR avg:169 ( 84%)
Podjazdy:1300 m
Kalorie: 1910 kcal

20.06 Miedzygorze rozjazd

Poniedziałek, 21 czerwca 2010 · dodano: 21.06.2010 | Komentarze 3

po kolejnym obfitym sniadaniu, i nieco dluzszym snie, wyjezdzamy wraz z Wojtasem na maly rozjazd. na poczatku kilka km asfaltu, pozniej tajemnymi sciezkami trafiamy do schroniska, gdzie na miejscu herbatka oraz halwa, zaczepia nas rowniez kolarz M6 i opowiada jak to fajnie jest u Grabka ;)

ze schorniska cisniemy zjazdem wsrod mniejszych kamieni i mnostwa turystow w dol, w kierunku rozjazdu Mega-Giga.
zjazd pseudo kostka brukowa (chyba o tym Rodman wspominal ;) dostarczyl niezapomnianych wrazen. generalnie po drodze trafilo sie naprawde kilka fajnych zjazdow. generalnie trasa o wiele szybsza niz samo Mega.
pokonujac kolejne podjazdy, mialem pewna wizje, rzeszy kolarzow z Poznania zmierzajacych w kierunku dowolnej gorki - gdyby takowa udalo sie przeniesc cudownie do Poznania; choc jedna...coz pomarzyc mozna.
w tle czarna gora

pod sam koniec moze jakies 1,5km mialem potencjalnie najgrozniejszy wypadek w tym sezonie. zjezdzajac asfaltem grubo ponad 60km/h zblizajac sie do kolejnego zakretu poczulem ze nie wyrobie, hamowalem do granic przyczepnosci kol po czym wiedzac ze juz wiecej nic nie zdzialam tym bardziej ze przednie kolo juz dotarla do szerokiej rybby na poboczu, puscilem hample przelecialem jakies poltora metra i wyladowalem polmetra nizej w rowie, 2m od betonowego murku.
lezac w rowie czekalem az minie poczatkowy szok, probujac zlokalizowac ewentualne urazy, jedynie prawa noga ktora udalo mi sie zamortyzowac caly upadek dziwnie drgala. upewniwszy sie ze jest ok zaczalem sie smiac, Wojtas przybiegl z pomoca i...cyknal zdjecie ;) - nie ma to jak pomocna dlon ;>
Jendak chyba ktos nade mna czuwa, z innej strony "podobalo" mi sie jednak ze caly czas bylem swiadomy i wiedzac ze moge sie porzadnie rozwalic nie stracilem zimnej krwi ;)

porysowalem dosc znacznie rame, boli mnie prawa kostka a tak pozatym wszystko w porzadku :>
zdjatko z petli giga

snieznik za moimi plecami


Dane wyjazdu:
47.60 km 42.00 km teren
04:10 h 11.42 km/h:
Maks. pr.:59.70 km/h
Temperatura:16.0
HR max:189 ( 94%)
HR avg:164 ( 82%)
Podjazdy: m
Kalorie: 3740 kcal

19.06 Miedzygorze

Niedziela, 20 czerwca 2010 · dodano: 20.06.2010 | Komentarze 5

przyjechalismy wraz Wojtasem dzien wczesniej do Siennej. Mega kolacja, i spac w okolicach 2:00.
Sam dojazd dosc ciezki, padalo non stop - raz mielismy dosc sliska sytuacje na drodze na szczescie wszystko skonczylo sie dobrze :>
Po rewelacyjnym sniadaniu, znajomy Wojtasa, nom omen Wojtek wywiozl nas na przelecz po czym zjazd az do mety jakies 9km /~350m przewyzszenia/, po drodze zaliczylem efektowne OTB, ze szpagatem na kierownica. przednie kolo wjechalo w niepozorna kaluze, ktora okazala sie otchlania bez dna, na dokladke dostalem siodelkiem w glowe ;>
Po drodze szlak przeciela nam niespiesznie parka... lani z jeleniem :)
Po dojechaniu na mete, generalnie wygladlismy jakbysmy juz ten maraton ukonczyli ;>
Przed startem udalo mi sie jeszcze zawadzic o serwis, tradycjnie problem ze wrzucaniem zolwia ;/ cos mi tam ustawili i przez pierwsze ~7km bylo ok, pozniej tradycyjne &***jace problemy ze zrzucaniem na najmniejsza tarcze.
Ustawilismy sie przy koncu jakies 10m przed startem. tym razem stwierdzilem ze nie szaleje na poczatku, co jak sie pozniej okazala i tak nie mialo znaczenia ;>
zaczelismy sie przebijac do przodu, po moze 1,5km, wojtas wyrwal do przodu, dosc dlugo mialem go w zasiegu wzroku jednak tepo ustawil wysoko ;)
krecilem swoje powoli wyprzedzajac i bedac wyprzedzany, na pierwszym zjezdzie tradycjnie znowu minalem sporo ludzi, by rowniez tradycjnie stracic przewage na kolejnym podjezdzie.
staralem sie nie szarzowac pamietajac o najdluzszym podjezdzie, po 14km. w momencie gdy zaczal sie najdluzszy podjazd zaczela sie moja meka, po prostu jeszcze takich bolow krzyza nigdy nie mialem. praktycznie co 100m musialem przyjmowac roznego rodzaju gimnastyczne pozy aby choc na chwile odciazyc kregoslup, stawac na pedaly przy nieco ciezszym przelozeniu, i mnoswo innych mniej lub bardziej dziwnych zabiegow. trwalo to jakies 10km, raz musialem zejsc i przejsc z rowerem jakies 15m czulem ze kilka obrotow korba wiecej i juz nigdy nie bede mogl sie wyprostowac. kazdy zjazd okazywal sie zbawieniem dla kregoslupa. profil tradycjnie przesuniety o jakies 4km, po minieciu 20km podjazd zaczal mi sie jeszcze bardziej dluzyc o ile to wogole mozliwe.
Po minieciu Snieznika i dalszym zjazdem w dol pobilem rekord predkosci na tej trasie, skromne 59,7km/h. bardzo mi sie podobalo, chociaz caly czas mialem wrazenie jakby te trasy byly zbyt szerokie ;>
Po drodze sporo ludzi z problemami z detkami, na zjezdzie za snieznikiem, minalem goscia ktory jechal bez lancucha...;> nie wiem czy to awaria i po prostu zjezdzal czy tez nie zauwazyl.
Chwile po drugim bufecie, zauwazylem jakas dziewczyne z urwanym hakiem przerzutki, co za pech :(
po ostatnim dluzszym podjezdzie pod drugi bufet, zaczal sie kawalek w stylu "Dun tanczy z rowerem na blocie" - o ile wczesniej musze powiedziec nie mialem zadnych zastrzezen do Race Kingow o tyle ten kilku km kawalek wkurzal mnie nie samowicie, opona napedowa robila co chciala. na szczescie pogodzil mnie kolejny lightowy podjazd, dzieki ktoremu udalo mi sie na chwile zapomniec o kregoslupie, ale za to pojawil sie stary bol w glowie miesnia przysrodkowego prawej nogi ;) i pomysle ze juz tak dawno sie nie widzielismy.
po jakims czasie zaczal sie jedyny chyba ciekawszy zjazd z kamerdolcami, korzeniami i innymi rzeczami na drodze ktore bardzo lubie :)

kilkaset m przed progiem, ktory dosc ciezko bylo pokonac z przodu spotkalem Max'a, kilka km wczesniej wymienilismy rowniez uprzejmosci ze Zbyszkiem.
chwile pozniej po dluzszym plaskim zjezdzie pojawil ostry trawers w gore, po blotku i osuwajacej sie ziemi. nawet podchodzac z buta bylem mijany przez innych wprowadzajacych ;)
trzeba popracowac na dlugimi podjazdami zdecydowanie to moja najslabsza strona, krotkie stromizmy ida mi bardzo dobrze gorzej z kilku kilometrowymi podjazdami.
oprocz jeszcze jednego podejscia z buta pomiedzy drzewami nie dzialo sie nic specjalnego na trasie. dosc monotonnie szerokie szutrowe dukty.
przez uporczywe bole plecow nawet za bardzo nie rejestrowalem zbyt wnikliwie widokow dookola.

Podsumowujac, jestem bardzo nie zadowolony ze startu, balem sie ze przez "zakwasy" z poprzedniego wtorku bede mial problemy na trasie, rano co prawda czulem delikatnie lydki, jednak nic to w porownaniu z tepym bolem kregoslupa. stwierdzilem ze chyba pora dac szanse jakies szerokiej gietej kierownicy i potestowac coz jakims krotszym i wyzszym mostkiem, jazdy z takimi bolami napewno przyjemna bym nie nazwal. musze rowniez pomyslec co by tu wymyslec na biedne w moim wykonaniu dlugie podjazdy, cwicze sporo krotkich interwalowych podjazdow jednak oczywiscie przy dluzszym monotonnym wysilku w niczym mi to nie pomaga.
na koniec zalow kolejny temat, co tu zrobic z nieszczesna przednia przerzutka, nikt jej jeszcze nie ustawil tak jak nalezy, moze musze ja wymienic?
generalnie jak dotad najgorszy moj start jak sadze, oczywiscie niczego nie zaluje :)
tetno srednie rowniez nie zachwyca, zrzucam to jednak na karb kregoslupa, po maratonie nie czulem sie specjalnie jakos zmeczony, brak mozliwosci przyjecia wygodnej pozycji wystarczoajaco mnie demotywowal :(

po maratonie zrobilismy jeszcze jakies 10km, z czego 4km to kolejny podjazd ;> oraz 2km zjazd 2min 54sec, vmax: 66,6km/h :>

oczywiscie na zakonczenie wielkie podziekowania dla Wojtas'a za kwatere, doborowe towarzystwo oraz wspolne przejazdzki przed i po maratonie, nie moglbym nie wspomniec rowniez o wszystkich dysputach na tematy wszelakie :). swietne tereny, pozostal tylko zal ze trzeba oposcic te tereny, i wracac do wielkopolskiej "patelni".

(21.06.2010) dodam jeszcze kilka zdjec :)

strefa: 4
wysilek: 8
samopoczucie: 2

oficjalne dane:
czas: 4:16:18 strata 1:55:10!
open: 291
kategoria: 104/143

przewyzszenie 1740

Dane wyjazdu:
20.50 km 19.30 km teren
01:09 h 17.83 km/h:
Maks. pr.:27.40 km/h
Temperatura:22.0
HR max:154 ( 77%)
HR avg:113 ( 56%)
Podjazdy: 90 m
Kalorie: 614 kcal

17.06 regeneracja

Czwartek, 17 czerwca 2010 · dodano: 17.06.2010 | Komentarze 0

za wiele czasu nie zostalo po pracy, dodatkowo od wtorku mecza mnie spore "zakwasy". gralem we wtorek w pile na trawie, potraktowalem to jako trening interwalowy, miesnie pracuja w zupelnie innej konfiguracji (inaczej nawet niz podczas grania na hali) skutkiem czego potezne bole czworoglowego i okolic achillesa, dodatkowo prawa stopa (po zlamaniu) troche sie odzywa.
w domu ~30min intensywnego rozciagania, i mega leniwe krecenie duzych petli po lesie marcelinskim.
jeszcze nigdy na rowerze nie mialem tak niskiego tetna, i nigdy wczesniej nie znalazlem tyle cierpliwosci by jechac tak wolno :>
hr max jest wynikiem polowy okrazenia na bardzo wysokim przelozeniu, z kadencja ponad 100. generalnie cala dzisiejsza przejazdzka na srednim blacie - co rowniez jest rzadkoscia.
w dalszym ciagu czuje kregoslup, nie moge znalesc zlotego ustawienia siodelka, dodatkowo martwi mnie ostatni lancuch jaki zostal, wydaje mi sie ze jest juz mocno "rozciagniety", z pomiaru wychodzi mi iz wydluzenie wzglednie jest rzedu 0,4% sam lancuch jest jednak dziwnie elastyczny bocznie.
przetestowalem rowniez koszulke bikestats, jest ok :>

strefa: 1
wysilek: 2
sampoczucie: 4
rail offset - found! (w koncu)
wysokosc sztycy: 16,2 (za nisko)

Dane wyjazdu:
67.20 km 56.90 km teren
02:29 h 27.06 km/h:
Maks. pr.:36.90 km/h
Temperatura:17.0
HR max:179 ( 89%)
HR avg:162 ( 81%)
Podjazdy:270 m
Kalorie: 2379 kcal

13.06 cisniecie wokol strzeszynka i kiekrza

Niedziela, 13 czerwca 2010 · dodano: 13.06.2010 | Komentarze 7

prawie tydzien bez krecenia, jak nie praca to pogoda, wczoraj przedostatni zjazd na studiach - i tak jakos wyszlo.
wyjechalem troche po 13, wczesnie jak na mnie, niebo budzilo pewne obawy, pomyslalem sobie jednak, ze tyle ile wykrece to moje :>
jakos strasznie opornie mi sie krecilo dzisiaj, wiejacy z naprzeciwka wiatr w tym nie pomogal. trasa sucha, do 15:00 praktycznie pustki, bardzo duzo starszych par na rowerach.
spotkalem ojca ze smykiem max 4lata scigant z 3 koleczkami :) podczas mojego treningu maly zrobil 2 kolka wokol strzeszynka - respect :>
z innych atrakcji, zaliczylem dzisiaj mega OTB, na zakrecie przednie kolo znowu sie uslizgnelo i wystrzelilem do gory rece z przodu nogi z tylu, normalny tygrysek na wysokosci poltora metra, jakims cudem udalo mi sie wyladowac na nogach, podbieglem kilka kroczkow i przetoczylem sie przez bark po trawie :> nawet jednego zadrapania, jakis dziadek za mna zapytal nawet czy to specjalnie zrobilem :>
na prostej kolo strzeszynka wycial mnie jakis przecinak, jechalem sobie 32km/h a koles mi tylko mignal, tak nie bedzie pomyslalem i podgonilem, usiadlem mu na kole, srednia 38km/h. niestety kolega pojechal prosto, a ja skrecilem ponownie w swoje rundki. okolo 15 pojawilo sie sporo rowerzystow, u starszych dziadkow dziwna maniera, jako nikt nie chcial sie odklaniac.
w drodze powrotnej pocisnalem jakiemus kierowcy ktory centralnie wbil mi ze stacji benzynowej na droge rowerowa nawet sie nie rozgladajac. generalnie jednak spokoj, i odczuwalna niemoc.

samopoczucie: 4
wysilek: 7
strefa: 4
Kategoria Pulsometr, Trening


Dane wyjazdu:
31.30 km 30.40 km teren
01:12 h 26.08 km/h:
Maks. pr.:40.30 km/h
Temperatura:18.0
HR max:178 (%)
HR avg:153 ( 76%)
Podjazdy: 80 m
Kalorie: 1084 kcal

08.06 rozjazd

Wtorek, 8 czerwca 2010 · dodano: 08.06.2010 | Komentarze 2

lapanie ostatnich promieni slonca. duze i male petle w lasku marcelinskim. absolutny brak mocy, pogoda idealna, miliard komarow i w koncu pojawily sie suche fragmenty szlaku.

samopoczucie: 3
wysilek: 5
strefa: 4
Kategoria Pulsometr, Trening


Dane wyjazdu:
51.30 km 23.40 km teren
02:17 h 22.47 km/h:
Maks. pr.:57.80 km/h
Temperatura:30.0
HR max:186 ( 93%)
HR avg:152 ( 76%)
Podjazdy:16200 m
Kalorie: 2360 kcal

05.06 Krecenie w Debicy - powodz

Sobota, 5 czerwca 2010 · dodano: 08.06.2010 | Komentarze 0

Dzisiaj kolejny dzien krecenia, tym razem w swojej rodzinnej miejscowosci, nowe doswiadczenie wzdluz calego osiedla wysoki na pol metra ulozony mur z workow z piaskiem. Nad ranem przesaczajaca się pod walem woda dostala się jakims cudem do instalacji burzowej, wybila studzienke po drugiej strony ulicy przy okazji wyrywajac z jakies 25m2 asfaltu, fontanna bila na jakies 3m w gore przy srednicy slupa wody 1,5m. Niesamowity widok.
Wokół wszystkie samochody zniknely przeparkowane w wyzsze partie, pod kazdym blokiem stal autobus gotowy aby zabrac ludzi którzy zdecydowali się ewakuowac.
Gdy doszedlem do wniosku, iż jednak woda nie przerwie walow ruszylem na rower tym razem jednak zdecydowalem, iż mam chwilowo dosc ciezkiego terenu i pojezdze sobie bocznymi drozkami. Pogoda piekna 30stopni zero chmurek, w tle rzeka wysoka na 9m w nowym korycie o szerokosci 900m.
Dzisiejszy dzien stal pod znakiem podjazdow, chcialem ich zrobic jak najwiecej, jako ze dawno już nie jezdzilem w swoich rodzinny okolicach.
Na dzien dobry podjazd Wielopolska dobre 4,7km mocnego podjazdu z fragmentami 20%, ruch minimalny oprocz miejscowych mieszkancow nie spotkalem zadnego rowerzysty. Po kilkunastu kilometrach w wiekszosci pod gorke konczy się asfalt, odbijam w prawo w polna droge, oczywiście nie obylo się bez blota, a tyle mi zajelo wyczyszczenie go po Gorcach, coz.
Nagle i wspomniana droga polna się skonczyla, a wydawalo mi się ze dawniej był tu zjazd w dol, po konsultacji z mila Pania z pobliskiej chalupy okazuje się ze rzeczywiscie była tu droga ale zarosla. Po blizszej obserwacji rzeczywiscie widac slady kolein, po jakichs 10minutach zjazdu docieram do kolejnej drogi oraz wioski Niedzwiady, wjezdzam w las kolejny super podjazd 6-9% ponad 4km asfalt znowu się konczy, w poblizu jakas gospoda i wesele, jakis lokalnygosc mowi ze ta splywajaca sciezka w dol można dojechac do jakiejs kolejnej wioski. Generalnie już żadna woda ani bloto nie jest mi straszne pedze wiec w dol po luznych otoczakach i koleinach rzezbionych woda. Po drodze mijam dwie miejscowosci Grudna Gorna oraz Grudna Dolna oraz kieruje się na Globikowa, na tej trasie festiwal mega ostrych podjazdow bardzo ostre 9-16% roznej dlugosci od 100-600m proste oraz krete i tak przez kolejne 7km, po dotarciu do Globikowej, jeden z najprzyjemniejszych zjazdow (Poludnik) w okolicy ponad 2,7km czystego zjazdu asfaltem co prawda, ale za to nowiutkim i niemal nie uczeszczanym, jadac ponad 50km/h z brzuchem na siodelku mijam wiwatujace dzieciaki na makrokeszach :> od tego momentu praktycznie same zjazdy i plaski teren jakies 18km Braciejowa, Gumniska, Latoszyn i w koncu Debica.

samopoczucie: 5
strefa: 4
wysilek: 8
Kategoria Pulsometr, Trening


Dane wyjazdu:
41.20 km 23.20 km teren
02:55 h 14.13 km/h:
Maks. pr.:52.80 km/h
Temperatura:13.0
HR max:181 ( 90%)
HR avg:132 ( 66%)
Podjazdy: m
Kalorie: 1648 kcal

04.06.2010 Gorce cz2

Piątek, 4 czerwca 2010 · dodano: 08.06.2010 | Komentarze 4

04.06.2010 Powrot do cywilizacji cz.2

Mielismy wstac o 6:00 wyszla 6:30, zgodnie z przewidywaniami lalo cala noc i leje dalej…szybka toaleta i ide zerknac do rowerow, lancuch i koronki już zaczely delikatnie rdzewiec normalna sprawa. Na szczescie wzialem rohloff’a, znow na „wszelki wypadek”, przydal się znakomicie.
Po powrocie do pokoju stwierdzam ze nic nie wyschlo, wszystko mokre w piz..u. O buty się nie martwie bo po 100m i tak będą cale mokre, niestety kurtka nadal cala mokra ;/ coz traperskim zwyczajem ubieram ja na siebie chodze w niej przez najblizsze 2h, powinno być ok, brat robi to samo, efekt uboczny w postaci zapachu jaki roztaczamy na pewno pozostanie niezapomniany. Troche przed 8:00 wbijamy na stolowke i kupujemy najdrozsza na swiecie jajecznice z 3jaj za 10pln…nie rozumiem tego. Na Orla Perc, cale zaopatrzenie wnosza tragarze na swoich barkach, a ceny sa bez porownania nizsze (z 4razy), tutaj z kolei maja orczyk dodatkowo czerwonym szlakiem z Nowego Targu można dojechac quade’m. Ale coz nie mnie to oceniac..
W przyplywie inwencji upamietniam ta chwile tymczasowym tatuazem

Ponizej widok, który w tak pieknych okolicznosciach przyrody i tego niepowtarzalnej, rozgrzewal serce

Ponizej z kolei Orkan, który z nieprzeniknionym spojrzeniem zdawal się wpatrywac w dziwna dwojke przy sniadaniu

Wlasciwie byliśmy pierwszymi, którzy wstali w schronisku i jednoczenie ostatnimi którzy go opuscili. Caly czas miałem nadzieje ze przestanie padac, jednak jak na zlosc deszcz z kazda chwila przybieral na sile – ile można?
Po sycacej herbacie z cytryna za 4,5PLN, wpadam na pomysl ze wlasciwie możemy sobie zrobic mega pelerynki, z duzych workow na smieci, ekonomiczny pomysl i jak się pozniej okazalo swietny. Ostatecznie nie przemoklismy az tak szybka jak ostatnim razem.
Tym razem szybka decyzja wracamy zoltym szlakiem, kryterium było jedno, szlak może być mega trudny byle był doskonale oznaczony – doskonale jak na tutejsze standardy.
Kilka minut przed 10ruszamy, mgla jak 150 widocznosc na jakies 20m, od wczoraj roznica jest taka ze jest wiecej wody i koleiny już zdazyly się poglebic. Dlugo nie czekamy, po około 6km orientujemy się ze zgubilismy szlak, jechalo się jednak przednie - zjazd potokiem po kamieniach oraz bonusowo zaliczylismy fizyczny znacznik Turbacza (1310m) nie zalujemy

boli jednak ze ponad dwa kilosy musimy podjezdzac wracajac, z czego jakies 400m z buta obok szlaku; po oplywajacych woda korzeniach, kamieniach wielkosci przedniego kola srednio się podjezdza.
Po drodze jeszcze raz gubimy już zgubiony szlak, jakkolwiek to brzmi tak wlasnie było. Zjezdzalismy jakies 300m podmokla laka, kola 10cm w blocie, pozniej jednak się okazuje ze wbilismy na czerwony szlak ;/ i zaczyna się wracanie w blocie po kostki.
Docieramy w koncu do Oltarzu Szalasowego skad zaczyna biegnac zolty szlak, rzeczywiscie trudno się zgubic, co prawda sciezka przez lake ma jakies 10cm szerokosci ale widac oznaczenia nawet dosc często. Po chwili wchodzimy w las sciezka się znacznie rozszerza, i nawet nie ma tyle wody

Po jakims czasie ponownie trafiamy na dosc czeste „autostrady” prowadzone trawersem wzdluz zbocza z ogromnymi kaluzami niektóre maja ponad 100m dlugosci, na szczescie praktycznie bez blota. Po jakims czasie slyszymy szum wody, i rzeczywiscie po kilkudziesieciu metrach docieramy do dosc duzego potoku, który zapewne uaktywnia się tylko podczas obfitych opadow – ergo teraz, szlak biegnie czesciowo potokiem czesciowo obok, po krotkiej naradzie jedziemy potokiem. Był to zdecydowania najlepszy zjazd jaki do tej pory miałem okazje pokonac, mega techniczny, nawet podparcia musialem kalkulowac z grubym wyprzedzeniem, czasem tor jazd prowadzil w taki sposób ze trzeba było czasem przeskakiwac przeszkody rowerem ustawiony w poprzek strumienia. Musze powiedziec ze jestem również dumny z brata nie poddawal się i swietnie mu szlo, jechal bardzo rozsadnia. Kilka drobnych potkniec i kontrolowany OTB, który akurat udalo mi się zaobserwowac :> Było nawet jedno miejsce w którym jechalem tylem ;> co prawda wyszlo tego z pol metra ale sytuacje opanowalem i udalo się zjechac. Cos pieknego, po drodze kilka wiekszych zwalonych drzew, wlasciwie przenoszenie roweru nad nimi było najbardziej niebezpieczne.
Mniej wiecej po 20minutach zjazdu mala polanka z laweczka i tablica informacyjna

full wypas poczulem się jak na lotnisku taki przesyt informacji. Trafilismy na Przelecz Borek (1009m), zjazd miał lacznie 250m przewyzszenia praktycznie w linii prostej jakies 3km. Od tego miejsca zolty szlak biegnie sobie dalej, dosc ciezko zauwazyc na poczatku ze ledwo widoczna sciezka to szlak, na szczescie zabawilismy tu kilka minut co by się kolejnymi snikersami posilic i udalo się zauwazyc wspomniane szlak. Od tego miejsca prawie kilometr rewelacyjnie rownej nawierzchni, w koncu można się rozpedzic :)

Po drodze mijam drzewo z huba godnych rozmiarow, dajacej krotkotrwale schronienie

Wjezdzamy w kolejna polanke nasiaknieta woda, przy okazji na fotce widac wszechobecna mgle, która nas nie opuszczala od 19:00 dnia poprzedniego.


Widok znad kokpitu

Chwilke pozniej kolejny milestone, Przysłopek (1123m), ponizej Witek udaje, ze wie jak czytac mape ;>

Po drodze kolejny rewelacyjny zjazd malutkim potoczkiem

I drugi hit programu na dzien dzisiejszy, dosc szeroki rozlany potok ze sredniej wielkosci kamieniami, tym razem bez wiekszego wawozu bardzo fajny, po pewnym czasie potok znika i zamienia się zjazd najezony wystajacymi mega sliskimi korzeniami i sterczacymi kamieniami.
Chwile pozniej jednak dosc gwaltowne hamowanie ponizej stromizna jakies 60% wielkie kamienie, korzenia i drzewa na srodku szlaku? Fajne do zejscia z plecakiem (malutkim :>)… ale tym razem kapitulujemy z goryczka porazki. Jakies 150m musimy zejsc z buta, każdy krok to walka z rownowaga i rowerem który caly czas przypomina jak dziala grawitacja, te 150m kosztowalo na 20minut schodzenia. Ponizej fotka z moim butem jako odnosnikiem – niestety ciezko uchwycic stromizne na zdjeciu, a była zaiste godna

I kolejna fota może bardzie czytelna, na ktorej udalo mi się jakos ustawic rower aby pokazac stromizne

Oraz ja kilka metrow wyzej

W miedzyczasie mijamy Kudloń (1274m) minelismy slupek w srodku lasu, z oznaczeniem szczytu jakos bez wiekszych emocji. Od Kudlonia do Gorca Troszackiego prowadzenie roweru kolejnym potokiem niestety pod gore. Pozniej krotkie ale dosc intensywne podjazdy po halach w kierunku Podskal, po drodze mijamy bacowki, niestety chamstwo z miasta zostawilo wewnatrz tony plastikowych butelek. Generalnie jeśli chodzi o zolty szlak do wysokosci Pustaka (1243m) nie widzialem ani jednego papierka, pozniej na wysokosci hal już się pojawialy sporadycznie rozne smieci.
W Jaworzynku (1026m) przestalo padac!!! Wlasciwie nie zrobilo to na nas jakiegos wiekszego znaczenia ostatnie 2km do Rzek pokonalismy wzdlu szlaku pedzac tym razem trawiasta hala.
Z Rzek prowadzil już asfalt do Mszany Dolnej po kolei Lubomierz, Mszana Gorna, Mszana Dolna, delikatny wiatr w plecy i w koncu srednia chwilowa grubo ponad 35km/h brat o dziwo poprowadzil nawet 3 zmiany, najwidoczniej jazda 40 spodobala mu się.
Ostatnie 18km bez emocji asfaltami w Mszanie Dolnej tuz przed samochodem znowu zaczela koszmarnie lac, co akurat teraz stanowilo problem nie chcialem aby jedyne suche rzeczy które chcialem ubrac mialy się przemoczyc.
Oldschoolowo pod daszkiem na przystanku autobusowym przebralismy się w suche rzeczy, caly ublocony majdan poszedl w reklamowki i do bagaznika, w strugach deszczu montuje bagaznik (z ponad godzinnej instalacji na samym poczatku zszedlem do 40sekund) montuje oba rowery. Siadamy w samochodzie…chwila milczenia
„I co fajnie było?”
„…no”
„to może jeszcze pojezdzimy troszke?”
„…”
wlaczam wiec klime, dziele ostatniego snikersa na pol i jedziemy. Po drodze 3 razy zmieniamy trase, okazuje się ze droga która dotarlismy przez Nowy Sacz zalana, podobnie Jaslo i okolice Tarnowa, w miedzyczasie telefon z domu ze chca ewakuowac nasze osiedle…

Garsc obserwacji, nowych doswiadczen:
>jeśli pada deszcz nie ma co czekac, im pozniej tym gorzej jeśli chodzi o termin wyruszenia na szlak
>warto zainwestowac w cos co naprawde nie przemaka
>przydac się mogą również nie przemakalne rekawiczki, od pedu wiatru i zimnej wody rece przemarzaly
>bloki po kilku godzinach chodzenia po kamieniach dostaja jednak w kosc
>maniera jezdzenia z kciukiem pod manetkami, może się skonczyc jego wyrwaniem podczas OTB
>podczas obfitej ulewy wszystko co znajduje się w plecaku, jest zawsze niepotrzebne (chociaz oddalibysmy wszystko aby ta rzecz mogla nam się zmaterializowac w reku)
>jeśli masz zablocone bloki podeprzyj się kilka razy razy w potoku i będziesz mogl się wpinac bezproblemowo
>nigdy nie wpadnij na pomysl aby kupic sobie wezsza kierownice
>jeśli będe chcial kiedys kupic karbonowa rame, powinienem przygladnac się obecnej ramie
>komplet 2+ spinek w zestawie z rozkuwaczem twoim najlepszym przyjacielem
>galaz grubosci palca w przerzutce nie przeszkadza tak bardzo, gdy alternatywa jest zatrzymanie się w potoku o glebokosci „za kostke” przemnozona przez ilosc kamieni na metr kwadratowy do potegi sredniej wysokosci kamiania
>NIGDY NIE JEDZ SAM W GORY ROWEREM

przewyzszenia: 740m
samopoczucie: 4
strefa: 2
wysilek: 6

Dane wyjazdu:
69.20 km 45.40 km teren
07:06 h 9.75 km/h:
Maks. pr.:62.50 km/h
Temperatura:11.0
HR max:185 ( 92%)
HR avg:145 ( 72%)
Podjazdy: m
Kalorie: 6670 kcal

03.06.2010 Jedno z najważniejszych doświadczeń kolarskich cz.1

Czwartek, 3 czerwca 2010 · dodano: 07.06.2010 | Komentarze 5

W dniu swoich urodzin, wyprawa w gory, cel Gorce Zachodnie wraz z ich najwyższym szczytem Turbaczem 1310m npm. Prognoza dzien wczesniej pokazywala, iż dzien 03.06.2010 ma być w tych okolicach pogodny, coz… nic bardziej mylnego jak się pozniej okazalo.
Na trase wyruszelym z bratem - Witkiem, nie ukrywam iż troche się obawiałem go zabierac wspominal iż nie jeździł rok na rowerze, na plus przemawialo z kolei jego ogolne przygotowanie (maratony biegowe i duzo ogolnorozwojowki) oraz duze doświadczenie w gorach, piesze wędrówki po wszystkich gorach w Polsce. Tego typu wyprawy zawsze cementuja wiezi :)
Wyruszyliśmy dosc pozno, po drodze mijaliśmy coraz to wcześniejsze dopływy większych rzek wszystko grubo ponad normalne stany.
~12:30 pojawilismy się z małymi problemami w Mszanie Dolnej, samochod zostawiłem w pobliżu neogotyckiego kosciola, kolejna godzina to przygotowanie sprzętu, zebranie najważniejszych rzeczy do plecaka umożliwiających przenocowanie w schronisku i powrot. W koncu start ~13:30, plan początkowo zakładał przejazd zielonym szlakiem az do Kobylich 904m, pozniej czarny do Kudłońia 1274m i w koncu zolty az do Turbacza z finalem w schronisku. Orientacyjny czas dla wprawnego piechura to 9:45, miałem nadzieje na czas w granicach 6h…no wlasnie miałem nadzieje.
Dojazd asfaltem miał mieć około 2km, gdy poraz pierwszy po około 400m zapytałem pierwszego napotkanego rowerzyste czy jedziemy w kierunku zielonego szlaku okazalo się, ze oczywiście jedziemy w przeciwnym kierunku. Na nasze szczescie wspomniany rowerzysta okazal się przewodnikiem gorskim. Nie mogliśmy na początku dojsc do porozumienia gdy w koncu wyjąłem mape by pokazac jaki mamy plan, tak jakos dziwnie na mnie spojrzał – już wiem jak nastepnym razem powinienem się zachowac widzac takie spojrzenie…;)
Po czasie dopiero dochodzi do mnie, ze wspomniany przewodnik lacznie chyba z siedem razy w różny sposób wspominal cos na kształt „naprawde szczerze radze nie isc (a widział ze jesteśmy na rowerach) w tamte rejony przez najbliższy tydzień” widzac ze mój brat powoli traci rezon i pewność siebie, uparłem się aby wskazal nam odpowiedni, o zgrozo azymut, odjeżdżając przewodnik wspomniał, iż wybrany zielony szlak potrafi być mylny w początkowej fazie. Po pozegnaniu i przejechaniu około 2km, trafiamy w koncu na oznacznie szlaku (jak się pozniej okazalo jednego z nielicznych, oznaczenia szlaku to naprawde rzadkość), na dystanie 1,5km znalazłem dwa znaki, stwierdziłem ze to był wlasnie ten mylny fragment – nic bardziej mylnego.
Po pokonaniu malego asfaltowego podjazdu (uśmiecham się w duchu gdyz na terenie poznania i okolic nie ma nic dłuższego;>) wjechaliśmy w urocza dróżkę wysypana tłuczniem wijaca się wśród chalup – pomyślałem sobie mam nadzieje, ze w tych gorach jest cos jeszcze oprocz tych autostrad…
Tak wiec nagle droga się konczy a dalej zaczyna hala z laka po pas i cos na kształt sladu po jakims zwierzaku - może krowa tedy szla… - wtf! tu mialbyc szlak! Wracam do ostatniej chałupy i pytam, czy wie Pan którędy na zielony szlak bo chyba zle gdzies skręciliśmy – a juhas na to, dobrze jedziecie dalej, trzeba przez laki az do drozki wyzej…

No to coz chcieliśmy gor to jedziemy, i zaczyna się masakryczny podjazd laka wzdłuż jakiegos potoku, po 20m jestem caly mokry od wody z trawy.
[/URL]
Dodatkowo tylni Race King nie nadaja się do niczego, nawet na trawie boksuje, kazde bloto konczy się zrywaniem kontaktu z podłożem, probuje pedałować z maksymalnych wyczuciem ale wieksze goreczki na podjezdzie koncza się boksowaniem,

naprawde zaczynam się martwic, na bloto, sliskie kamienie i korzenie ta opona się zdecydowanie nie nadaje!!!

Poniżej zdjecie wspomnianej laki, zaczelismi mozolnie ją podjeżdżać mniej wiecej na wysokości podnóża wczesnieszej gorki w tle

po mniej wiecej 40min podjazdu na lace…nagle zaczynam się rozpędzać… tyle że zjeżdżam w dol, ku**** lancuch pekl,

no co za pech…wolam brata i mowie ze jest problem, mam zapasowa spinke ale to jest wszystko, rozkuwam szybciorem lancuch i zakladam 2 spinke. Caly czas mysle o zapasowym łańcuchu, który w sumie nie zostawiłem az tak daleko, co wiecej na wszelki wypadek wziąłem 2gi pelen komplet kol na okazje wlasnie takich warunkow. Mysle jednak, jest wczesnie zobaczymy jak będzie.
Po wyjedzie z laki, koszmarne bloto, ale coz to kolejny symbol zielonego szlaku, po prawie 2km lak.

Jedziemy dalej, na pewno jedziemy w dobrym kierunku mamy za soba jakies 8km, wjeżdżamy w jakas wioske w srodku niczego, uwaleni blotem po ostatnim tygodniowym opadzie, w miedzyczasie oczywiście zaczyna lac, wydaje mi się ze pada ze wszystkich stron nawet od dolu, szykuje się naprawde ostra jazda. Mielac w blocie miejscami po oski dojeżdżamy do zjazdu, betonowymi plytami – chyba zgubiliśmy szlak…po zjezdzie po plytach , widze jak brat zerka ze zdziwieniem na tylne kolo, oczywiście do kompletu trafila się guma…
Ponizej miejsce, w którym zapewne ja zlapal

zatrzymujemy się pod daszkiem lokalnego „Piotr&Pawla;” ;>

po zmianie detki jedziemy dalej, i moich paru cennych braterskich radach ;> naszym oczom ukazuje się nagle drogowskaz Mszana Gorna 3km!!! (przeciez jechalismy na zachod a okazuje się ze zrobilismy kolko! nie jedyne tego dnia jak pokazala historia).
Nie ma jednak tego zlego co by na dobre nie wyszlo mowie sobie, w sumie do samochodu mamy jakies 4,5km z tego miejsca. Wracamy do samochodu, biore nowy lancuch, dobrze ze go wzialem na wszelki wypadek, oraz zmieniam kolo na Nobby Nic’a 2,1.

Tym razem kolejne podejscie do zielonego szlaku z zupelnie innego miejsca, obiecujacy podjazd ladnie oznaczony zielonym szlakiem wzdluz kolejnego strumyka który z czasem pokrywa się z samym szlakiem, dosc meczacy bardzo techniczny podjazd 1,4km, po czym po namowie brata skrecamy w „odnoge” zielone szlaku, który jak się pozniej okazuje się, jest jakims szlakiem przyrodniczym dla maniakow. Wspomniany szlak prowadzi kolejne 400m meczacego kretego podjazdu po czym, zamienia się w fantastyczny waziutki singletrack wzdluz osuwajacego się miejscami zbocza, trawersem robimy zjazd ponad 1400m zjazdu z cyklicznymi zakretami rzedu 270 i wiecej stopni, swietny trening, jazda po mokrych korzeniach dostarcza nie zapomnianych wrazen po czym znowu docieramy do strumienia kilkaset metrow nizej…i ponowne wspinanie do momentu rozjazdu i wyzej, ostatnie 200m niestety już z buta, woda robi się zbyt gleboka. Po jakims czasie szlak się konczy…dochodzimy do jakiegos wielkiego krzyza na srodnku hali jakis lokalny szczyt zapewne, pomimo najszczerszych checi nie udalo mi się go zidentyfikowac. Zjezdzamy laka w kierunku doliny może będą jakies domostwa i czegos się dowiemy. Po pewnym czasie faktycznie trafiamy na fajna waziutka uliczke miedzy chalupami, tutaj siegamy po porade miejscowych, jako ze ich miejscowosci nie znalezlismy na mapie w skali 1:35000, wielce pomocni miejscowi kieruja nas dalej w kierunku blizej nieokreslonej drogi. Jedziemy dalej przecinamy jakis strumien, podjazd kilkaset metrow i znowu zagadkowe skrzyzowanie, co dalej…nic to, jedziemy tam gdzie stromiej w mysl reguly ze ktoras z tych drog poprowadzi nas na szczyt. Tym razem na przelaj przez kolejna lake, przy okazji deszcz przybiera na sile. Tym razem NN daje rade, narzekam na przedniego RK ale da się jechac. Po kolejnym kilometrze dojezdzamy do rozwidlenia szlakow, ciezko powiedziec co się tutaj krzyzuje z jednej strony bloto i zdrugiej strony bloto w jedna strone biegnie sciezka nie uczeszczana od czasow Cara Mikolaja a w dol, potok mniej wiecej do polowy lydki z kamerdolcami wielkosci przenosnej lodowki, ale coz to na jednym z kamieni widze zielona kropke! To chyba szlak, szybka decyzja jedziemy tedy,po kilku metrach centralnie ladujemy się w srodku nurtu, tu przynajmniej nie ma blota tylko mega zimna woda i miliard kamieni, o stromiznie nic nie mowiac,

tak naprawde dopiero w tym momencie pozwolilem sobie na szeroki usmiech, taaak ten zjazd jest wart wszystkich mek, zjezdzam pierwszy patrzac jak radzi sobie mój brat, i o dziwo chlopak daje rade, chyba mamy cos w genach :> zaczynaja się akrobacje po 200m zjazdu kamienie robia się wieksze a potok wcina się glebiej w ziemie, co jakis czas wskakuje kolami na zbocze aby odbijajac się ominac nie przejezdne przeszkody, nie wiem jak na to wpadlem nigdy tego wczesniej nie probowalem, ale manewr jest mega skuteczny. Lawirujac miedzy kamieniami dojezdzamy nagle do asfaltu i kolejnego domostwa, obok stoja mlodzi gorale z wyrazem zaskoczenia na twarzach, zapytali nas skad się tu wzielismy pokazujemy potok za naszymi plecami, mala satysfakcje przynioslo nam wyraz ich spontanicznego uznania  w tym momencie czas na kolejna fote
foto
kolejny etap to ponowne bladzenie po okolicznych wiochach i slepych poczatkowo dobrze rokujacych drozkach. Mniej wiecej godzinie bladzenia wśród niezliczonych hal dojezdzamy do malej willi, po kolejnej analizie mapy stwierdzamy, iż niestety chyba nie odnajdziemy 3 szlakow szczególnie ze mamy problem z jednym. Musimy trafic do miejscowosci mozliwie najblizszej Turbaczowi i stamtad dopiero jakims szlakiem. W miejscowej willi uczynna Pani kieruje nas na Koninko, to tylko kolejne 11km, jadac „asfaltem” jade dosc ostro, widze jednak ze brat nie za bardzo nadaza, nieco zwalniam po drodze brat dzieli się ze mna obawami ze może być ciezko w koncu to gory i lepiej nie bladzic po ciemku itp, itd. Szybko przywoluje go do porzadku ;> i jedziemy dalej, ostatecznie wybor pada na niebieski szlak.
~19:30 jestesmy w Koninku, pierwsze 1200m to podjazd ~8% nawet rownym asfaltem, pelen luz, nawet udaje nam się zawadzic o jeden sklepik o dziwo czynny kupuje najdrozsza na swiecie wode mineralna 3pln, ostatnie tankowanie resztki snikersow (do tej pory zeszly 5snikersow na glowe + polowka czekolady). 400m za sklepem wspomniany podjazd, po którym konczy się asfalt i zaczyna typowa gorska droga tym razem jakies 400m podjazdu
i kolejna watpliwej jakosci fota z podjazdu :>

po drodze widok spienionego strumienia, cos pieknego, na szczescie akurat nim nie musielismy podjezdzac :>

oraz pierwszy drogowskaz na Turbacz, wtedy nie wiedzialem ze bedza to najtrudniejsze 5km jakie udalo mi się spedzic na rowerze bądź z rowerem.
Ponizej zdjecie pokazujace belki w poprzek szlaku powstrzymujace osuwiska oraz pelniace role schodow

pozniej te belki sa miejscami co 30cm na dystansach kilkudziesiecio metrowych, deszcze caly czas pada, wilgotne belki ociekaja woda w temp kilku stopni, pomiedzy belkami masa poskrecanych rownie wilgotnych korzeni. W wiekszosci roweru nie da się poprowadzic nie mowiac o jezdzie, rower przez ramie i ostroznie krok za krokiem pokonuje kolejne schody, calosc szlaku w poczatkowej fazie to dosc szeroki trawers ~120m w porzek zbocza, który z czasem zamienia się w luzna serpentyne wokół zbocza, gdy byloby sucho i jasno można byloby się pokusic o podjechanie nawet 30% trasy, nam udaje się maksymalnie 10% ze srednia w granicach 4,5km/h. Jest już po 20, brat daje mi popalic jeśli chodzi wlasnie o podchodzenie. Generalnie robi mnie jak chce, sytuacja się zmienia gdy w koncu można chociaz krotkie sekcje pokonac na rowerze, miejscowe wyplaszczenia, mostki, strumyki czy w koncu w miare twarde podjazdy.
Po jakims czasie brat wola mnie do siebie i pokazuje salamandre wśród traw, tak aby nie sploszyc staram się zrobic odbra fotke, przyzwyczajony do szybszych od swiatla zwinek wiem ze gwaltowny ruch z mojej strony spowoduje blyskawiczna ucieczke. Gdy jednak jaszczurka nie reaguje gdy robie jej zdjecie z 10cm, postanawiam zrobic jej krotki filmik z jak zakladam spekakularnej ucieczki,

Jak się okazuje ten gatunek jest dosc niemrawy ale niezmiernie pocieszny w nieco lepszym nastroju ruszamy dalej. Przecwiczylem chyba wszystkie możliwe chwyty roweru, po jakims czasie szlak przestal się wic wokół zbocza, szlismy raczej wzdluz jednego kierunku uznalem to za dobry omen, niebezpiecznie zblizala się 21:00, i powoli robilo się strasznie
Witek podchodzil z rowerem znacznie sprawniej ode mnie, pojawiajaca się znikad mgla ograniczala pole widzenia do max 10m. Stwierdzilismy ze od teraz się nie rozdzielamy.
Po jakims czasie doszlismy do super miejsca, potezne zwalone buki wzdluz szlaku, pomimo ciemnosci ciachnalem kolejna fote, na ktorej znowu nie wiele widac.

Od 20:40 było już naprawde ciemno, na szczescie dosc przypadkowo miałem ze soba latarke, przed wyjazdem przyuwazylem jak ojciec bawi się nowa latarka, zapytalem czy nie pozyczy bo może nam się przydac. Gdyby nie ten krotki epizodzik jestem przekonany ze czekala by nas noc w lesie i deszczu…
Ponizej klimatyczne zdjecie kilka minut po 21:00 miałem nadzieje ze widoczne przejasnienie to już polana na ktorej znajduje się schronisko, oczywiście było inaczej..

Ponizej krotki filmik z jazdy przez polane, na którym nic nie widac… bo tak wlasnie było ;>
Filmik
Już w totalnych ciemnosciach 21:05 rozpoczela się burza, na szczescie grzmoty rozlegaly się po krotkich przeliczenia jakies 3,6km od nas, brat dostal nagle olsnienia i zboczyl z czegos co dotychczas wydawalo nam się sciezka, stwierdzil ze już był tutaj i pokazl blizej nieokreslone miejsce z prawej strony, podobno miał być tam daszek i jakas mapka, i rzeczywiscie tak było. Nie ukrywam ze strasznie mi tym zaimponowal :) Zadzwonilismy do schroniska z prosba o wskazowki, po krotkiej rozmowie i zamowieniu na wszelki wypadek wielkich mich fasolowki, zaczelismy jechac dalej. Trzymalem latarke w zebach, jechalismy wysoka na jakies 30cm twarda borowczyzna, dodatkowa sama gleba była dosc grzaska, blotko na jakies 5cm i sporadyczne wieksze kaluze. Po jakichs 10minutach dojechalismy do szerokiego gliniastego traktu, oczywiście caly splywal woda gleboka do polowy lydek, generalnie już nic na mnie nie robilo wrazenia.
Po kolejnych kilku minutach z prawej strony w odleglosci mniej wiecej poltora metra zlapalem latarka zarys jakiegos przedmiotu

Niestety napisy były nieczytelne, ale zauwazylem emblemat roweru, doszlismy do czerwonego szlaku rowerowego :>
Po kolejnych kilkunastu minutach uslyszelismy warkot quad’a, kolejny zaszczyk endorfin, tu jednak sa ludzie :) okazalo się ze to dwoje ratowniko GOPRu jedzie zbierac jeszcze 3 turystow w dole czerwonego szlaku, zostalismy zidentyfikowani jako „ci z rowerami”.
Po sladach quad’a dotarlismy w koncu do oazy, tego widoku dlugo nie zapomne

Rower przedstawial soba obraz nedzy i rozpaczy, obok jednak znalazle kran i waz podobno do czyszczenia butow, kolejne 5minut to mycie roweru. Pierwszy raz od jakichs 5godzin przestalo mi padac na glowe.
Wzielismy pokoj 3osobowy, rowery poszly pod klucz do sauny ;> zrzucilem wszystko co miałem, (kolejne zdjecie to stopa, dla tych o slabszych nerwach ;>)

z totalnie przemoczonego plecaka wyjalem suche ciuchy które przezornie wlozylem do torby na smieci. Szybki prysznic w nieco cieplejszej niż ta na zewnatrz wodzie i udalem się miche fasolowki. Rozwiesilismy mokre ubrania, buty itp, bez jednak nadzieji ze do jutra wszystko wyschnie. Kilka minut przed 22:00 dotarlismy do schroniska, o 22:10 burza dotarla do schroniska. W schronisku była jakas druzyna harcerzy która nocowala w tym miejscu już od 3dni z uwagi na pogode, bylo jeszcze oprocz nas z 8osob, w korytarzu spotkalem pare która ze szlaku podjal GOPR, mieli jeszcze 1,5h do schroniska kiedy się poddali.

Kilka luznych obserwacji, lekcje odbrobione:
>przez ponad 6h na rowerach nie spotkalismy ani jednego rowerzysty
>na oznaczonych szlakach nie spotkalismy ani jednego turysty piechura
>krotkie spodenki podczas deszczu się nie sprawdzaja
>luzne spodenki kolarskie, sa mega niebezpieczne w gorach, podczas szybkiej zmiany pozycji na rowerze potrafia się zachaczyc o siodelko, podczas awaryjnego wypinania potrafia się zachaczyc i pociagnac rower
>nigdy wiecej race king’a jako opona napedowa
>rzeczywiscie najbezpieczniejsze miejsce na szlaku to te którym plynie glowny nurt potoku
>nauczylem się wykorzystywać korzenie i duze kamienia do gwaltownych zmian kierunku jazdy
>jadac w gory zawsze bierz plecak (ochrona kregoslupa, caly syf z tylnie opony zatrzymuje się na plecaku)
>kurtki które zwa się nieprzemakalnymi sa takie tylko przez 1godzine jazdy w ekstremalnych warunkach
>przy kolejnej wyprawie nie może zabraknac dobrej klasy czolowki
>miejscowi nie znaja lokalnych tras, bardzo często dzieki „pomocy” zapewne w dobrej wierze dosc dlugo bladzilismy
>podczas dlugotrwalych ulewnych deszczow, piesze szlaki nie nadaja się do podjazdow
>po raz pierwszy docenilem role daszku w kasku
>podczas jazdy trawersami trzymaj się zbocza, kilka razy przejezdzajac spowodowalem male osuwisko, raz w ostatnim momencie zlapalem się drzewa dzieki czemu nie stoczylem się wraz rowerem w dol zbocza
>jeśli brac ze soba mape to tylko zalaminowana
>latarka i suche skarpetki twoim najlepszym przyjacielem
>kupic mala cyfrowke

przewyzszenia: 2840m
strefa: 3
samopoczucie: 5
wysilek: 10

Dane wyjazdu:
53.40 km 46.80 km teren
01:52 h 28.61 km/h:
Maks. pr.:39.50 km/h
Temperatura:16.0
HR max:184 ( 92%)
HR avg:165 ( 82%)
Podjazdy:210 m
Kalorie: 1684 kcal

26.05 wytrzymalosciowo i okazyjnie interwalowo ;>

Środa, 26 maja 2010 · dodano: 26.05.2010 | Komentarze 5

caly dzien w pracy myslalem o tym zeby wyjsc na rower, oczywiscie nie udalo mi sie wyjsc odpowiednio wczesnie. stwierdzilem rowniez ze w lesie pewnie jest jeszcze sporo blota a na malte z kolei nie mialem ochoty.
wybor padl na strzeszynek. trzaskalem wiec kolko za koleczkiem, co jakis czas zapodajac krotki ~15sek interwalik ze sprintem na pedalach, staralem sie startowac z jak najnizszej predkosci.
nie obylo sie, a jakze bez kilku epizodow.
pierwszy to hamowanie na dystansie 5m z 35km/h, jakas kobita majestatycznie wyjechala mi z lewej strony, zostawilem jej cala szerokosc drogi ale oczywiscie wolala ta strone po ktorej ja jechalem...dalem po hamplach ustawilem sie maksymalnie bokiem zeby wydluzyc droge hamowania, uderzylem bokiem roweru w jej przednie kolo, jak zwykle ekwilibistryczny pokaz wypinania z SPD. pomimo swych niezglebionych pokladow kultury, wycedzilem przez zacisniete zeby kilka slow na K, pojechalem dalej...
pod koniec objazdu, jakies dziecko z ojcem, dalem znac kilkanascie metrow przed wyminieciem dzwonkiem coby sie ustrzec dziwnych manewrow i oczywiscie synek (9lat) stwierdzil ze szybciorem sobie zjedzie z prawej na lewa do ojca, skutecznie zaslaniajac mi droge, znowu testowanie obu hamulcow, ostatni metr hamowania zaparlem sie przednim kolem na jego tylnim i jakos uniknalem kolizji - ojciec zaczal zbierac sie na dluzszy monolog "niech sie Pan nie dziwi..." nie mialem oczywiscie ochoty sluchac dalej i pojechalem w swoja strone. po drodzie mijalem kilku rowerzystow krecili jednak w druga strone. troche wiecznie, delikatnie mokro. testowalem race kingi pod katem szybkich i ostrych zakretow pod zmniejszonym cisnieniem i jestem bardzo zadowolony.

+race kingi ladnie sie spisuja, przod 2,0 tyl 2,1
+sztyca trzeba podniesc do 16,5

-znowu odzywa sie krzyz ;)
-znowu k**** luzne szprychy z tylu, nie przypominam sobie aby z wczesniejszymi kolami mial tego typu problem (to juz 2 raz!!!)

samopoczucie: 5
strefa: 4
wysilek: 8
Kategoria Pulsometr, Trening


Dane wyjazdu:
82.20 km 57.00 km teren
03:39 h 22.52 km/h:
Maks. pr.:45.70 km/h
Temperatura:21.0
HR max:188 (%)
HR avg:157 ( 78%)
Podjazdy:330 m
Kalorie: 2754 kcal

23.05 szlak nadwarcianski

Niedziela, 23 maja 2010 · dodano: 23.05.2010 | Komentarze 3

w koncu wyjazd w towarzystwie :> wybralem sie dzisiaj z Wojtasem najpierw droga przez miasto, w okolice wildy przebicie przez miasto i dalej szlakiem nadwislanskim. pierwsze kilkanascie km w terenie nie napawaly mnie optymizmem, kaluze i bloto jesli tak ma to dalej wygladac do konca ;/

a ponizej w tej samej miejscowce Josip :>

na poczatku jechalo mi sie dosc dobrze, jeszcze nim wjechalismy w teren kupilem dwa snickers'y ;> jak sie okazuje przydaly sie pozniej.
generalnie zrobilem dzisiaj lekko ponad 92km, dojazd na wilde i przejazd do Poznania juz sie nie zalapal na licznik, wyglada mi to na najdluzsza wycieczke w tym sezonie.
w okolicy Radojewa spotkalismy biker'a ktory jakis czas jechal za nami, po jakims czasie jednak nas przegonil. szybka decyzja siadamy mu na kolo, po jakims czasie kolega wysiada i "niby" skreca w inna sciezke ;)
W Radojewie krotki fajny podjazd, jeszcze nigdy tutaj nie bylem. Generalnie cos mi slabo dzisiaj wychodza podjazdy Wojtas lyka mnie praktycznie na kazdym, poza krotkimi epizodami. Przed Dziewicza kilkaset metrow prostej po kostce brukowej, dobre miejsce na dluzszy sprint. Musze powiedziec ze akurat po plaskim jechalo mi sie dzis nadzwyczaj dobrze, ciekawe czy jest jakas zaleznosc miedzy jazda po plaskim a podjazdami, u mnie najwidoczniej jest zaleznosc odwrotna ;)
Jakimis tajemnymi zakosami w koncu trafiamy na dziewicza gore, podjazd pod wieze. krotka przerwa i jedziem dalej, zjazd killerem jakis taki plaski mi sie wydawal ;) po jakims czasie kolejny fajny zjazd, nie zauwazam jednak ze zaraz pozniej dosc stromy podjazd, niestety dosc pozno sie orientuje i trwa walka ze spoznionym redukowanie biegow ;) prawie na blacie podjezdzam megazakosami i gdy wydaje sie ze juz wjechalem, kolo boksuje i musze podprowadzic kilka metrow do gory ;)
na kolejny podjezdzie nagle czuje mega klucie w glowie miesnia przysrodkowego, nie mam pojecia co to jest, bol nie jest paralizujacy wiec jade dalej, tyle ze prawa noga musze sporo odpuscic, krece wiec glownie lewa. po jakims czasie jest ok, niestety pozniej dziwne uczucie znow sie pojawia i od ~40km juz mnie nie opuszcza :( jeszcze w okolicach gory dziewicze wycinam na lasze piasku, wjezdzam z nieco zbyt duza predkoscia i delikatnej korekcji trasy konczy sie zakopaniem przedniego kola, i kontrolowanym obalenie na prawa strone ;)
przy okazdji zapiaszczylem sobie tylnia przerzutke. Jedziemy dalej po plaskich osiagajac czasem na prawde ladne srednie i tak az do Tuczna.
Mijamy kolejno jakies wioski Kolatka, Kowalskie wzdluz jeziora, w miedzy czasie rozlewa drugie 1,5l (wody oczywiscie ;) w bidony. ponad 25km temu zjadlem ostatniego snickers'a i zaczynam odczuwac skutki glodu ;) srednim tempie dojezdzamy w koncu do Poznania. Dzieki Wojtasowi odkrywam myjnie na BP super sprawa 2pln i po klopocie :) to rozumiem, gdy rowery juz umyte czekamy chwile aby troszke podeschly i w tym momencie nasze sciezki sie rozchodza.
Dzieki wielkie za przejazdke, niestety nie bylo dzisiaj zbyt scigancko z mojej winy, nastepnym razem bedzie lepiej :)
po drodze okazuje sie ze bede sie musial scigac z deszczem, co prawda zalapalem sie na delikatny opad ale naszczescie nie byla to ulewa jaka znamy z kilku ostatnich dni.
(...)
+Przy okazji test siodelka i sztycy wypadl zaskakujaco dobrze, nic nie gniecie mega wygodnie, co prawda po ~30km sztyca troszke sie zsunela, dokrecenie zacisku jednak wyjasnilo sprawe.
+kolejna obserwacja ad. Race Kingow, opony te boksuja nawet na wilgotnej trawie podczas podjazdow ;/ rowniez wchodzenie w zakrety nawet na plytkim blocie powoduje uslizgiwanie tylniego kola, zawsze musialem kontrowac kierownica, przy duzych predkosciach jest dosc niebezpiecznie.
+nowy przedni hampel juz prawie sie dotarl, przy duzej predkosci juz czuje ze jednym palcem moga zaprezentowac widowisko OTB ;)
+na spacerowiczow w grupie lepiej niz dzwonek dziala gromkie "HALO!" ;>
+po przyjezdzie do domu mega obiadzik :> po chwili jednak przez kolejne 15min obserwowalem mimowolne krotkie skurczenie prawego miesnia obszernego przysrodkowego. pod uciskiem czuje delikatny bol.
+sztyca 16cm

samopoczucie: 3
wysilek: 8
strefa 3