Image Hosted by ImageShack.us

Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi DunPeal z miasta Poznań. Mam przejechane 6689.58 kilometrów w tym 4097.30 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 22.55 km/h.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy DunPeal.bikestats.pl
Dane wyjazdu:
66.70 km 61.00 km teren
04:51 h 13.75 km/h:
Maks. pr.:53.70 km/h
Temperatura:32.0
HR max:185 ( 94%)
HR avg:158 ( 81%)
Podjazdy:2180 m
Kalorie: 4270 kcal

01.08 POWERADE Głuszyca

Poniedziałek, 2 sierpnia 2010 · dodano: 02.08.2010 | Komentarze 5

tym razem do gluszycy wybralem sie z Pawlem i jego dziewczyna - transitem. W sumie pierwszy raz jechalem transitem ponad 170km/h. we wroclawiu zabralismy ... bagaz toi-toi'a ;)
niezle obladowani dojechalismy w koncu do Sierpnic a tam..kogoz to nie bylo ;>
Maks, Zbychoo, JPbike, Marc.
Po drodze udalo sie jeszcze wciagnac makaron (ostatnie 6 posilkow to tylko makaron). Udalo sie jeszcze zorganizowac stopery do uszy, podobno jeden ze wspolspaczy mial niesamowicie chrapac, a ja niestety jestem na to dosc wyczulony ;)
nastepnego dnia pobudka i w slamazarnym tepie zjazd 9km do gluszycy na miejsce startu. na miejscu spotkalem kilka osob z Agro, + Wojtasa bylem przekonany ze wpadl z rodzina po drodze i jakos tak zapytalem czy ma gdzie rower ;>
start i powoli stawka do przodu, o dziwo nie szarpnalem az tak mocno jak to mialem w zwyczaju, powoli przepychalem sie do przodu, pierwszy podjazd jest kure**ko dlugi, a tak naprawde zaczyna sie gdy konczy sie asfalt. w zeszlym roku po 7km mialem juz pierwszego kapcia. o dziwo bardzo dobrze mi sie podjezdzalo, wyprzedzalem nawet sporo osob. w pewnym momencie utkwilem w cizbie jadac naprawde wolnym tempem, gosc jadacy przede mna na koszulce widnial napis "Orzel" jakos nie palil sie zeby mnie puscic, krzyknalem wiec Orzel dajesz po czym nagle zerwal sie chlopak i lyknelismy w ciagu 20sec z 15 osob :> nie ma jak motywacja.
tuz przed pierwszym wiekszym zjazdem dogonil mnie Wojtas. na dlugich lagodnych podjazdach robi mnie jak chce :> ja z kolei nadrabiam na zjazdach i plaskich fragmentach. w zeszlym roku dopadl mnie jakies 2km wczesniej z tego co pamietam :)
dosc wczesnie bo juz w granicach 9km pojawia sie najniebezpieczniejszy zjazd calego maratonu, szeroki szutr i miliardy malych kamyczkow. po kilkudziesieciu metrach mam juz odpowiednia predkosc i zaczynam wyprzedzac ludzi, to wlasnie tutaj v max - 54km/h, podczas tego zjazdu byly dwa krytyczne momenty, w pewnym momencie poczulem ze trace panowanie nad przednim kolem a niebezpiecznie zaczal zblizac sie lagodny luk, zaczalem delikatnie hamowac, udalo mi sie wyprowadzic rower z poslizgu ponad metr wyjechalem ze wyznaczonej sciezki. drugi moment troszke mnie wystraszyl tym razem tylnie kolo odbijajac sie od pobocza podczas wyprzedzania wpadlo w poslizg, udalo mi sie skontrowac kierownica niemniej jednak dobre 15m jechalem bokiem delikatnie podcinajac dziewczyne przede mna. co prawda tylko delikatnie ja "puknalem" - bez skojarzen, ale kolezanka sie dosc wystraszyla. kulturalnie przeprosilem kilka razy i pojechalem dalej. na dole jakas grozna kolizja, jakas inna dziewczyna zlamala reke :(, najbardziej jednak wkur***wila mnie ratowniczka ktora stanela na srodku drogi i zaczela rozganiac ludzi, przez kazdy widzial co sie dzieje, a babka stwarzala dodatkowo niebezpieczenstwo przy takim podlozu i takiej predkosci nie da sie po prostu zahamowac.
po kolejnym podjezdzie zjazd single trackiem, w zeszlym roku ktos mi wjechal w tylnie kolo, co w polaczeniu z zaklinowanie lancucha pod najmniejsza koronka spowodowalo jego wygiecie i w efekcie koniec mojego udzialu. z ulga zjechalem calosc, z lancuchem w dalszym ciagu na wlasciwym miejscem :>
przejazd laka, i pierwszy bufet. porwalem butle i do kieszeni. pare kilosow dalej znowu dochodzi mnie Wojtas, chwilke jedziemy wspolnie, jednak pojawia sie znowu nuzacy lagodny podjazd i zostaje sam. w ostatecznym rozrachunku dostaje od niego z 11mim, w tym roku jestem niestety pod tarcza ;>
w okolicach drugiego bufetu, podjazd nie do podjechania, pierwszy raz schodze z roweru. wspinanie trwa niespelna minute, niezauwazylem jednak ani z przodu ani z tylu aby ktos go zrobil. drugi raz przyszlo mi zejsc na samym koncu podczas podjazdu na lace przed ostatnim zjazdem rowniez po lace na sama mete.
po drodze dwa mega strome podjzady niezbyt dlugie, ale takie akurat lubie :> zjazd tuz przed podjazdem pod stok slabo rozegralem taktycznie, zle skrecilem i wyladowalem na kamienisku, wyjechalem dopiero po dobrych kilkudzieciesiu metrach na sciezke po prawej wzdluz laki, mniej wiec od polowy wbilem na lake i juz bez hamulcow na sam dol. i rozpoczela sie wspinaczka bardzo duzo ludzi, darowalo sobie podjezdzanie, mimo wszystko jadac 6km/h jechalem szybciej niz najszybsi piechurzy ;)
podjazd ciagnal sie niemilosiernie, wlasciwie ten podjazd moim skromnym zdaniem byl najciezszy, grunt to determinacja.
trafil sie rowniez podjazd pod schronisko, pomimo tego ze troche bardziej stromy byl jednak po asfalcie nie bylo az takiej walki o kazdy metr, w zeszlym roku na tym fragmencie hr przekroczylo 200, w tym roku ledwo 185. z niecierpliwosci oczekiwalem na zjazd wzdluz potoku fajnym podwojnym trawersem. w zeszlym roku podczas zjezdzania chyba mi sie nie zdazylo mrugnac, a tutaj full light'cik :>

zakret 270 stopni przedni hamulec i zarzucenie tylniego kola, jak na filmie bez zatrzymywania, udalo mi sie tym manewrem przykuc uwage dwoch starszych turystow ;)
po kilku km kryzysik w postaci nieodpartej potrzebie, znalezienia ustronnego miejsca, chyba przegialem z tym nawadnianiem. taka akcja 10km pozniej znowu sie powtarza, z tego co skrzetnie zanotowalem wyprzedzilo mi lacznie w tym czasie 14 osob z czego 5 juz nie udalo mi sie dojsc ;/
wlasciwie dalsza trasa bez jakis wiekszych emocji, podjazd pod sowe jak zwykle cudowny, kluczenie miedzy kamerdolcami i korzeniami piekna sprawa. pozniej zjazd chyba moj ulubiony z calej trasy maratonu.
kilka km dalej dwa bufety i brak oznaczen, dziwna sprawa, Pani z bufetu podala jednak kierunek. co prawda kolejne 400m mialem troche obaw czy rzeczywiscie dobrze jade, ale pozniej jakos mi przeszlo ;>
co jakis czas udawalo mi sie przeskoczyc pojedynczych bikerow i jak najszybciej im odjezdzac, podobala mi sie taka jazda. tetno mocno sie obnizylo, nie czulem zadnego zblizajacego sie kryzysu wiec mocniej depnalem. na 40km, ktos mi podmienil akumulatory zupelnie nie czulem mocy. jakis taki marazm towarzyszyl mi kolejne 10km nim zupelnie nagle jak sie pojawil znikl. mysle jednak ze dwie morele co 5km, to troche za malo. zapewne na 40km zuzylem wszystko co mialem skrzetnie odlozone przez kilka ostatnich dni. musze potestowac z innymi wynalazkami. na chalwe jednak nie moglem sie zmusic, a woze ja (ta sama) od 5 ostatnich maratonow ;>
na mete dojechalem ze sporym zapasem sil, zostawilem sobie zbyt duza rezerwe, albo zbyt spokojnie zaczalem, musze nad tym popracowac. moze jestem gotow scigac sie na wiekszych dystansach?
spodziewalem sie tetna srednie o dobre 8kresek wyzej.

luzne spostrzezenia/uwagi:
> rower mnie nie zawiodl, zjazd kolo potoku zrobilem na zblokowanym amorze, jedynie dretwiejaca prawa reka sugerowala ze cos jest nie tak
> przedni avid elixir cr - cos pieknego, hamowanie jednym palcem sila hamowania od poczatku do konca jednakowa
> wzialem ze soba detke - nie wiem po co ;>
> przydalby sie dodatkowy koszyk na drugi bidon - tyle ze nie ma miejsca ;/
> lewa stopa po 50km zaczela pobolewac w miejscu zlamania
> zero wywrotek na calej trasie, 2 podporki w zjezdzie w rynnie
> kupic wiekszy protektor do przodu i cos szerszego do tylu
> popracowac nad rozkladem sil

samopoczucie: 5
strefa: 4
zmeczenie: 8

dane oficjalne:
4:55:11 strata do leader'a 1:41
open: 179/412 /dodatkowo 35osob nie ukonczylo maratonu/
M3: 53/133
*fotki wkrotce*


Komentarze
Maks
| 18:46 wtorek, 3 sierpnia 2010 | linkuj Dun - nieźle wymiatasz jesteś już w połowie Open. Kiedy zaczniesz startować na GIGA ?;)
klosiu
| 15:02 wtorek, 3 sierpnia 2010 | linkuj Brawo, ladny wynik!
DNFow chyba najwiecej w golonkowych maratonach, jesli 35 nie ukonczylo z mega to dodaj jeszcze 28 z giga i wychodzi calkiem ladna liczba :).
DunPeal
| 09:11 wtorek, 3 sierpnia 2010 | linkuj hehe dziewczyna Pawla na imie miala Kamila, bardzo sympatyczna osoba :)

cykl golonki bardzo lubie wlasnie z uwagi na zjazdy, ktorych u nas ciezko szukac. to taka glowna radosc jaka czerpie z jazdy na rowerze :>

mysle rowniez ze powoli przekonuje sie do dlugich lekkich podjazdow, mam pewne obawy ze jak przycisne to siade na koncu. pozniej jest efekt ze na mete przyjezdzam z pewnym zapasem sil.

jest dokladnie tak jak mowi Rodman, na zjazdach i plaskim nie oszczedzalem sie, zjazdy zjezdzalem bardzo szybko. co ciekawe do trawiastych kawalko mam naj mniej zaufania, nie wiem po prostu co sie czai w trawie. na plaskim dokrecalem. a na podjazdach zachowawczo.

po zlamaniu wlasciwie nie ma sladu, jednak po 3h zaczalem czuc to miejsce, nie jakis wielki bol ale raczej uczucie dyskomfortu.
Rodman
| 08:33 wtorek, 3 sierpnia 2010 | linkuj no ładnie, ładnie :-) trochę więcej MOCY na podjazdach i poziom się wyrównał ;))
chociaż jak Wojtas pisze, że końcówkę marzył już o mecie i Ty się "nie dojechałeś" to znaczy, że za słabo momentami podjeżdżałeś ;-P
expirjens rośnie i wracasz do formy po złamaniu - bravo ! :))

p.s. a co z Toi-Toiem ??! Jak mu poszło ?! ;))
josip
| 07:53 wtorek, 3 sierpnia 2010 | linkuj Dun, gratki - jesteś coraz bliżej, momentami to już nawet nie w przenośni czuję Twój oddech na plecach:) . Na zjazdach, szczególnie technicznych, masz duuużą przewagę.

P.S. 1 - Wielka Sowa była po 2 bufetach i tej małej pętli, gdzie było trochę zamieszania jak jechać.

P.S. 2 - Dziewczyna tego Pawła nazywa się Transit?:)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa ednia
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]